Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

maczyć nie mógł inaczej ich nacisku, chyba słabostką kobiety, która musi pobłażać tym, co się w niej kochają... a kochali się wszyscy...
I mimo wszystkiego, co mówił sędzia, niepodobna było uniewinnić ją tem zupełnie, że się nie starała biednych tych much obałamucić, czyniła bowiem co tylko mogła, by przyciągnąć, wzniecić uwielbienie i podsycić namiętność. Była to może zabawka, może instynktowego coś, ale niestety! najniewinniejsza może, jawnie była zalotną! Dostrzegłem to łatwo. Sędzia mi ciągle powtarzał:
— Ależ... przecież jest kobietą! nie może być inaczej. Każda kobieta musi być trochę zalotną, musi chcieć się podobać!
To jedno, co ją w oczach moich oczyszczało, że była bez wyboru równie zalotną ze wszystkimi, począwszy od starego sędziego, do ośmnastoletniego kuzynka.
Dlaczego mnie to tak bolało, nie zastanawiałem się zrazu, nie badałem siebie; dopiero po kilku dniach, gdy poznałem, że tęsknię nie widząc jej, że się niecierpliwię, gdy nowy rycerz przybywa w szranki łask jej się dobijać — zrozumiałem, że jestem na drodze, która do zguby prowadzić może.
— Ty wiesz — dodał siadając i głos zniżając Wojtek, — jakiem ja zawsze sobie wystawiał miłość, i jak mieściłem ją w życiu ludzkiem wysoko na ołtarzu, czystem płonącą ogniem. Zestarzałem prawie nie sprofanowawszy tego uczucia, z jednem maluczkiem wspomnieniem młodości, wierny mu, surowy, i sądziłem już, że przebywszy czas krytyczny, będę wolny od ciężkiej ospy miłosnej.
Przeraziłem się zrazu poznawszy w sobie zaród głębokiego uczucia, i postanowiłem z niem walczyć. Zdawało mi się to tem łatwiejszem, żem widział słabość ideału, żem płochość dojrzał zaraz, żem miał w niej silny antidot przeciwko rodzącej się namiętności. Jeszcze przed wyjazdem na wieś po głębokiem zbadaniu siebie, silny wolą, która mi zawsze była po-