zmu, pojmowała religijne ekstazy i dochodziła po nich jednym tchem do granic niewiary zupełnej, przybierała wszystkie twarze, ale czem była w istocie, trudno było odgadnąć.
Mniej zaślepiony odemnie byłby dostrzegł prędzej, że w tym popisie świetnych jej przymiotów dużo było szychu, błyskotek fałszywych i komedji; jam nie miał czasu, a nadewszystko woli analizować zjawiska.
Unikałem jak mogłem bliższego z nią spotkania, a że mnie ztąd i z innych oznak posądziła zapewne o serce, jęła się dla podbicia niepotrzebnego niewolnika, środka, który jej miał posłużyć doskonale.
Najprzód z głębokiem jakby uczuciem, zrobiła mi wymówkę, że od niej unikałem; potem wszechwładnym rozkazem tak urządziła godziny, abym z jej synem, którego nie miała czasu widywać wśród dnia, zawsze do niej przychodził wieczorem, gdy była sama i odpoczywała. Zastawałem wówczas ją w salonie na kozetce z książką w ręku, którą rzucała z twarzą smutną, znudzoną, znękaną i nieszczęśliwą... Chłopaka popieściwszy nieco, z westchnieniem odprawiała zwykle do salonu, a mnie kazała zostawać z sobą.
Wyrywałem się z obowiązku za dzieckiem, ale hrabina puścić mnie nie chciała, a dostrzegłszy jakby obawy jakiejś, silniej jeszcze nastawała, bym z nią został.
— Władziowi nic się nie stanie — powiedziała mi zaraz za pierwszem takiem powołaniem, — dziecię potrzebuje chwili swobodnej, a ja pragnęłabym pana przekonać, że świat, od którego stronisz, nie cały się składa z poczwar i straszydeł.
— Ale ja...
— Nie wymawiaj mi się pan — przerwała despotycznie, — ja znam ludzi. — I przybrawszy minę smutną, tak mówiła dalej:
— Nie przeczę, że u nas wiele a wiele jest złego, ale nie wszyscyśmy ślepi, a przykuci w tem więzieniu i my cierpimy. A! choć uśmiechamy się wśród męczarni, nie wierz pan pozorom szczęścia...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.