— Pan sądzisz — dodała powoli, — że to położenie moje w świecie, do którego przywykłam, te hołdy, które odbieram, ten szał, który udaję, są potrzebą dla mnie i celem... Jakże myślisz? A! gdybyś pan znał wnętrze tej duszy, do której zajrzeć nie chcesz.
— A! pani, nie mam prawa! nie godzi mi się pomyśleć nawet o takiem szczęściu.
— Dla czego? Słyszałeś pan zapewne nieraz o tem, że karmionym ciastkami zachciewa się chleba; pan mógłbyś chlebem być dla mnie. Widzisz mnie wiecznie uśmiechającą się, serdeczną z tymi panami, co mnie otaczają, a tak nudzą! Ale cóż mam począć? niewolnica przykuta do form świata, łzy połykam, ziewanie tłumię i śmiać się muszę.
— Pozwoli pani dodać mi...
— I owszem, a szczerze?
— Że ten uśmiech przymuszony jest tak na pozór szczery, tak zdaje się serdeczny...
— A! nic dziwnego — przerwała, — całe życie od kolebki uczą nas udawania, i w końcu stajemy się komedjantami doskonałymi; ale myślisz pan, że to nic nie kosztuje?
I poczęła mi z żywością nadzwyczajną malować ludzi, którzy ją otaczali, aby dowieść, że ich lepiej znała, niżem ja wystawiał sobie.
— Jest ich wielu — rzekła — ale wybierz-że mi pan jednego? Z nich wszystkich poczciwy stary sędzia najlepszy, najstarszy mój przyjaciel. Serce złote, dobroć anielska, ale umysł bez siły. Psuje mnie, pochlebia mi, nudzi mnie. Uwielbienie jego niekiedy mnie upokarza; wstyd wyznać, że czasem niecierpliwi. Jestem dla niego niewdzięczną doprawdy, tak mnie kocha; ależ taki męczący... a tak zestarzał na umyśle, że nawet sercem nie dopełni, co mu w nim braknie. Spodziewam się — dodała, — że mię pan nie posądzisz o zbytnią czułość dla nieoszacowanego barona. Jest to dawny stary mój przyjaciel, z którym przed laty poznaliśmy się w Paryżu, co roku prawie przyjeżdża tu mnie odwiedzić, dał mi wiele dowodów poświęcenia
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.