Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

— Szanuję hrabiego, — rzekłem, a poszanowanie łatwo z tem drugiem uczuciem graniczy!
To mówiąc i słysząc, że Władek zaczął zbyt dokazywać w drugim pokoju, coprędzej wybiegłem do niego. Zaledwiem był za drzwiami, gdy mimowolnie uwięziony przy nich przez swawolnego chłopaka, usłyszałem rozmowę, która się w salonie toczyła.
— Kochana Lauro! — rzekł powoli hrabia, czy i ten ci potrzebny?
— Kto?
— Przecie mnie rozumiesz... Z tymi innymi jak sobie chcesz: oni wiedzą jak to mało znaczy uśmiech, słowo i spoufalenie; ale on gotów to wszystko wziąć na serjo. Biedny chłopczysko!
Krew mi uderzyła do głowy, domyślając się, że o mnie była mowa.
Hrabina odpowiedziała zimno:
— Zawsze twoje wizionierstwo!...
Mąż rozśmiał się.
— Żal mi doprawdy biednego chłopaka, ale ty chyba nie masz w sercu ani litości, robić sobie tak żarty z dobrej wiary człowieka, który gotów się z-Werterować!
— Kochany mężu i panie, — zimno odpowiedziała kobieta, sam nie wiesz co pleciesz!
— A tenże ostatni, przypomnij sobie. Julek... mało nie umarł...
Krzyk Władka przerwał mi dalszą rozmowę: musiałem razem z nim odejść, ale schwytane przypadkiem wyrazy przejęły mnie mocno.
Ażebym stan duszy mojej wytłómaczył, powiedzieć ci muszę, że od pierwszych dni dwojakie uczucie walczyło we mnie: chwilami widziałem w niej tylko płochą zalotnicę, to znowu nieszczęśliwą, szukającą komuby zaufać mogła, ofiarę. Były dnie, w których czułem ku niej prawie nienawiść, a panując nad sobą, szydziłem z niej w sercu; ale jeden uśmiech, głos tęskny, dotknięcie ręki białej, słowo serdeczne a wymowne, znowu mi potem głowę zawracało na długo. Zda-