wało się, że w te dni nieufności i ostygnienia ona na wskróś widziała, co się działo we mnie; zbliżała się naówczas ze współczuciem jak do chorego, nie szczędziła pociechy, starała się z całym swym pokazać wdziękiem, i zwyciężała łatwo chwilowe opamiętanie, znowu coraz głębiej popychając w bezdnią, której nie widziałem końca; leciałem w nią czując, że mię pochłonie.
W kilka dni po tem spotkaniu, zrana jakoś, wezwał mnie z Władkiem do siebie hrabia, dał dziecku album do przepatrywania w salonie, a sam zaprosił mnie na cygaro do gabinetu. Zwykle bywał milczący i zimny, tą razą jakoś zebrało mu się na żywszą rozmowę.
Począł od syna, od rzeczy obojętnych, rozpytywał mnie o przeszłość moją, i zagaił coś o kobietach.
Dawno to zauważano, że wszystkie polskie rozmowy na tem się kończą, z tą tylko różnicą, że między przyzwoitymi ludźmi są przyzwoite, w gorszem towarzystwie bezwstydne.
Hrabia był człowiekiem delikatnym i dobrze wychowanym, więc choć lekko przedmiot traktował, ale z delikatnością i w sposób nieodstręczający. Niezmiernie zręcznie wprowadził rozprawę, ośmielił mnie i odezwał się w końcu:
— Jesteśmy prawie jednego wieku, i możemy o tem mówić po koleżeńsku. Powiedz mi panie Albercie, czyś był wielkim kobieciarzem?
— Otwarcie? — spytałem.
— A no! mówię ci, po koleżeńsku.
— Powiem ci więc hrabio, że my ludzie pracy nie mamy czasu być kobieciarzami: rozpusta jest dla nas za droga, a któż ubogiego pokocha?
— Najprzód powiedz mi, która z nich kocha? — gorzko i szydersko odezwał się hrabia. — No, ale jeszcze pytanie, — dodał po chwili patrząc mi w oczy, — co ci więcej przypada do smaku: wielkie panie w atłasach, czy proste dzieweczki?
— Otwarcie? — spytałem go śmiejąc się znowu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.