Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

między nami zaszło, tak szybko zmieniła się z czułej kochanki w pogardliwą panią.
Jedna tylko Halka siedząca blisko zarumieniła się niezmiernie, wstała i padła zaraz na siedzenie, jak gdyby krzyknąć miała, a głos wstrzymywała siłą. Po chwili twarz jej pokryła się bladością śmiertelną, wymknęła się i wyszła po cichu. Wzrok jej rzucony na mnie, powiedział mi, że widziała wszystko.
Zmięszało to mnie, ale byłem do tego przywykły, że hrabina wcale się jej nie wystrzegała, pewna jej milczenia; surowa względem niej lub obojętna, nie dbała o to wcale, że dziewczę co chwila chwytało ją na dowodach płochości, które zawsze umiała wytłumaczyć z nieporównaną śmiałością.
Pojmujesz, żem nazajutrz biegł do niej o szarej godzinie, mówiąc sobie:
— Żyć choćby jedno mgnienie oka z nią, a potem umrzeć, zginąć, cierpieć!
Znalazłem Laurę oczekującą mnie widocznie, opartą na ręku, smutną, łzawą. Powitała mnie milczącym uściskiem dłoni. Uczułem się ośmielony, zdawało mi się, żem powinien był od tego zacząć, na czem ona wczoraj stanęła; ale hrabina jakby już zapomniała o tem wszystkiem, nie dozwoliła mi się odezwać. Uskarżać się zaraz zaczęła i boleć nad sobą.
Domyślałem się, że ją coś nowego dotknąć musiało, ale się nie śmiałem odezwać; nie umiałem zapytać.
— Ja cię nudzę, kochany panie Albercie — rzekła w końcu, — ale potrzebuję kogoś, przed kimbym się szczerze, z głębi duszy wyspowiadać mogła. Po całych dniach muszę udawać szczęśliwą, wesołą: z panem jednym wolno mi być sobą. Czuję, że w sercu twojem znajdę współczucie, pociechę, boś sam cierpiał, bo nie należysz do tego świata fałszu i obłudy, wśród którego my żyć jesteśmy zmuszeni.
I ona, ona! także skarżyła się zawsze na świat fałszu i konwencjonalnych form pełny!!
— A! pani — rzekłem w uniesieniu — gdybym mógł