Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

uśpić znowu na długo, żem sobie potem sam gorzko moją wyrzucał podejrzliwość.
Nazajutrz znowu przychodziła okrutna rzeczywistość otworzyć mi zawiązane namiętnością oczy i wskazać, żem się dał ukołysać zbyt łatwo; alem już nie wiedział sam co począć. W tych ciągłych udręczeniach zazdrości i podejrzenia trwałem nieprzerwanie, przerzucając się z niewiary w nieograniczone ślepe zaufanie, ze zwątpienia w najzuchwalsze nadzieje.
Mniej ufny i wierzący byłbym dawno przejrzał lepiej, ale miłość żyje złudzeniami, potrzebuje ich, szuka, sama sobie kłamie. Miałem w ręku jej liściki do barona i kuzynka, bo jak wiele kobiet gorączkowo lubiała pisać, a kartki te i odpowiedzi swych przyjaciół rzucała wszędzie najnieostrożniej w świecie; ale szanowałem tajemnicę listów, i anim śmiał w nie spojrzeć.
Gdym raz tę korespondencyę wyrzucał jej, oburzała się na mnie tak surowo, żem ze strachu musiał zamilknąć.
Na twarzy mojej, w rysach i oczach czytać już można było męczarnie, jakich doznawałem, bo hrabia nawet kilkakrotnie mnie pytał: co mi jest? Odpowiedziałem mu, że nie czuję bym cierpiał, i nie widzę w sobie żadnej zmiany.
Halka także nie spuszczała mnie z oczu, a że już nie jednego takiego dramatu była świadkiem, mogła się łatwo domyśleć, co się we mnie działo, czasem rzucając słowo przestrogi, lub opamiętania. Ale w tej gorączce, jaka mnie trawiła, nie było lekarstwa, któreby poradzić mogło. Brnąłem coraz głębiej i niebezpieczniej, cierpiałem coraz mocniej, byłem chory nawet na ciele, wzruszeniami wycieńczonem, nieustannie drażnionem myślą, żądzą i niepokojem. Jużem się był oswoił z ciężką mi zrazu zdradą, którą z początku srogo sobie wyrzucałem, jużem się obył z ludźmi, którzy moją zazdrość budzili, gdy niespodziane przybycie nowej postaci, na nowe mię wzięło tortury.
Był to znowu jakiś daleki kuzyn hrabiny, tylko