Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani wiesz, że jedziemy! — przerwałem, nie zważając na cicho wyrzeczoną przestrogę.
— Wiem, wiem i szczerze pana żałuję.
— Jakto? nie rozumiem?
— Czuję też, że mnie pan zrozumieć nie możesz... A! panie Albercie, lękam się, żebyś sobie na przyszłość wielkich nie gotował boleści!
— Pani się boisz wszystkiego!
— Nie zapieram się tego, to właściwe sierocie.
— Ja także jestem sierotą!
— Tak sierotą pan jesteś jak i ja, jak ja ubogim, jak ja przybyszem w tym świecie i gościem: czemuż nie myślisz o tem, czemuż się tak przywiązujesz do gospody, w której żyć nie będziesz, a czynisz sobie warunek życia z tego, co długo twojem być nie może?
— Bo nie umiem rachować!
— Chciejże pan choć mniej ufać, choć trochę więcej być ostrożnym.
— Mówmy szczerze — dodała po chwili smutnego namysłu, nabierając odwagi: — hrabina jest istotą wyjątkową, pan wziąłeś ją za pospolitą kobietę; boję się byś sobie źle nie tłumaczył jej przyjaźni dla siebie, byś do niej nie przywiązywał wartości nadzwyczajnej, nie dawał jej znaczenia zbyt wielkiego. Pan jesteś czuły, drażliwy i trochę ślepy: zniesiesz-że później zapomnienie, odosobnienie, zaparcie, obojętność, które pana nieochybnie czekają? Często, zbyt często myśmy dla tych pieszczonych dzieci tylko zabawką!
— Pani zbyt jesteś surową.
— Pan zbyt ufny, a mało jeszcze znasz świata: ale choćbyś nie przyjął przestrogi, chciejże wierzyć, że ci ją nie żadne uczucie nienawistne, zazdrosne, ale szczera tylko dyktowała przyjaźń.
Zarumieniła się; ujrzałem nadchodzącą hrabinę, która okiem niespokojnem śledzić nas się zdawała, i chcieć odgadnąć cośmy mówili z sobą. Halka odeszła spiesznie, zostaliśmy na chwilę sami.
Laura była smutna, lub chciała mi się wydawać zasmuconą, bo nigdy nie można było być pewnym