Ta scena tak dziwnie przypominała mi na tem samem miejscu nie jedną z nią odegraną i przyjętą w dobrej wierze, żem skamieniał patrząc na niepojęte mi oszustwo. Były to te same słowa, te same ruchy, to samo wejrzenie, uśmiech, głos — wszystko.
Ale Gucio niespokojny ukołysać się im nie dawał: ze spuszczoną smutnie głową, z załzawionem okiem milczał pogrążony. Pierwszy raz robak wątpliwości ukąsił go w serce młode.
— Doprawdy, dziwny jesteś mój Guciu, — mówiła doń z uśmiechem — dziwny z tą zazdrością dziecinną. Mogłabym być obrażoną tym brakiem ufności; za tyle miłości, za ofiarę najdroższych mi uczuć wstydu, za zgryzotę sumienia, płacisz mi niewiarą. Czyż zasłużyłam na to?
— Ale ci wszyscy, co cię otaczają?
— Chciałbyś zostać sam jeden, aby cały świat mnie z tobą pokazywał palcami? Nie mogę zerwać stosunków, muszę odwrócić podejrzenia! Nie czujesz-że, iż jednego ciebie kocham?
Gucio milczał.
— Ale ten znowu świeżo przybyły kuzynek...
— To dziecko, wychowaliśmy się razem: co za myśl dziwna! Mam dla niego przyjaźń siostry, ale go kochać!...
— A ten twój nieznośny nauczyciel?
— Kto?
— Albert — rzekł Gucio, — którego każde słowo w piersi mi się wpijało. Nie możesz zaprzeczyć, żeby się nie kochał w tobie?
— Nie mogę mu zabronić się kochać. W istocie, dawno uważałam, że najśmieszniej w świecie zakochał się we mnie, chociaż z nim zawsze jak najsurowiej się obchodziłam, i nic sobie nie mam do wyrzucenia. Nieznośny w istocie z temi swemi rozpaczliwemi wejrzeniami, tragicznem milczeniem, i postawą złego aktora prowincjonalnej sceny.
— Bez żadnego wychowania — dodał Gucio.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.