Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

— Litość i śmiech wzbudza we mnie, a ty i jego, nawet jego się obawiasz! — zawołała.
— Boś go nadto do poufałości przypuściła.
— Do poufałości? — oburzyła się Laura, — cóż znowu? tego jegomości, któryby zaledwie przystał dla mojej garderobianej? cha! cha!
— Jednakżem go znajdował nieraz w twoim pokoju, sam na sam z tobą!
— Cóż to znaczy? muszę się przecież naradzać z nim o Władzia, a pragnęłabym tę głupią myśl miłości wybić mu z głowy, bo mnie widok jej oburza i niecierpliwi.
— A mnie niepokoi! — ciszej dorzucił Gucio.
Nie słyszałem już więcej, widziałem tylko jak się ich ręce ściskały, jak szeptali patrząc na siebie miłośnie, jak Laura kwiat, którym się bawiła, oddała mu z pocałunkiem, i jak go schował na piersi.
Wryty jak posąg nie mogłem ruszyć się z miejsca, krew wszystka zalewała mi mózg w którym się mąciło, i pierś w której brakło oddechu; nie wiedziałem co począć, chciałem się rzucić i rozerwać tę parę, w oczy jej zadać fałsz i zdradę, ale mnie siła opuszczała, gniew powoli zmieniał się w rozpacz niemą, i gdym przyszedł cokolwiek do siebie, już ich na ławce nie było. Z dłonią w dłoni, opasani rękami poszli powoli śmiejąc się i szepcąc słowa, któremi i ja poiłem się niedawno, między cieniste drzewa ogrodu. Widziałem ich jak widma białe przesuwających się, niknących i zbliżających się znowu, a tak zajętych sobą, że mnie nie postrzegli, choć stałem odkryty, nie myśląc się taić z sobą.
Słaniając się jak piany, wróciłem do mojej izdebki. Zdawało mi się, że umrzeć powinienem, że umrę, że serce mi pęknie, że pierś się roztrzaska, że struny życia zerwać się muszą. Widząc mnie tak pogrążonym, osądził mocno chorym poczciwy Władek, który się przywiązał do mnie, i przybiegł z dziecinną troskliwością dowiedzieć się o moje zdrowie. Szczebiotanie jego, niepokój, dobre serce, jakoś mnie do