już co, nie wiem dla czego — alem kochał, i przestać kochać nie mogłem.
Napróżno umysł silił się zrzucić ją z piedestału: serce dźwigało znowu i padało przed nią.
Ktokolwiek był w tym stanie poniżającym, pojmie, com ucierpiał... jak dręczyć się musiałem, by pogodzić namiętność i rozum, by zamknąć w sobie wszystko, aby nie stracić tylko widoku raju!
Po trzech dniach choroby, w której sennych, gorączkowych marzeniach odbyła się straszna walka, zwyciężony, spodlony, z postanowieniem milczenia, otworzyłem oczy, i postrzegłem u mojego łóżka Władka, który płakał, i Halkę zamyśloną i bladą.
Oni tylko we dwoje pilnowali mnie opuszczonego, hrabina bowiem zaraz pierwszego wieczora zamierzywszy z Guciem i kilku osobami swego towarzystwa zrobić wycieczkę w góry, choć wiedziała o mojem niebezpieczeństwie, odłożyć jej nie mogła. Władzia, jakem się później dowiedział, Halka musiała oddalać, aby nie słyszał, co mówiłem nieprzytomny, i sama dni te i nocy spędziła, pilnując mnie opuszczonego.
Choć niby wyrwany słabości, którą biegły nasz lekarz przerwać potrafił energicznemi środkami, wstając w dni kilka, czułem się w stanie jakimś niezwykłym, rozgorączkowany jeszcze, osłabły i jakby inny. Marzenia dni kilku choroby wycisnęły się głęboko na moim mózgu i sercu; kobieta która mnie zdradziła, w innem jakiemś świetle snu mi się przedstawiała, obłąkana, niewinna, szalona, chwilami aniołem, a jakimś fatalizmem tylko pchnięta na nieszczęsną drogę... Tłumaczyłem ją sobie, by kochać jeszcze jak dawniej, bo nic mnie z tego szału uleczyć nie mogło.
A stan, w którym przez tych dni kilka zostawałem, powinien mnie był oświecić, bo najmniejszego znaku nietylko czułości, ale nawet troskliwości nie dała mi w chorobie: zajęta Guciem, jakimś nowo przybyłym sławnym jasnowidzącym, i poetą niemieckim, nie miała czasu nawet spytać czy żyję.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.