— Widziałem panią z Gustawem, słyszałem jej rozmowę...
Lekko na mgnienie oka zarumieniła się twarz Laury, ale wnet wróciła do zwykłego spokoju i odzyskała przytomność.
— Cóż pan wiedzieć, co słyszeć mogłeś? — dodała szydersko prawie. — Gustaw jest moim krewnym, byliśmy i jesteśmy z sobą na stopie braterskiej; zresztą, zdaje mi się, że mu się tłumaczyć nie jestem obowiązaną...
— Choćby z tego, co mu mówiłaś o mnie! — zawołałem.
— O panu? Prawdziwie nie pamiętam, cośmy tam o nim mówili: wiem tylko, że zapewne za mało jeszcze, za łagodnie po dzisiejszej scenie...
I gniewna wzięła za dzwonek, alem się jej do nóg rzucił, całując stopy. Przestrach ogarnął mnie.
— Pani! Lauro! na Boga! — zawołałem, — zdepcz mnie, szydź, gardź mną, ale pozwól choć zdala patrzeć na ciebie i nie wypędzaj, nie karz mnie gniewem swoim... Gdybym sto takich rozmów słyszał, na sto scen podobnych patrzał, ja cię nie przestanę kochać, bo jesteś mojem życiem, potrzebą, koniecznością, warunkiem mojego bytu... Będę bolał, ale kochać muszę.
Oczy jej przelotnym, dzikim zaświeciły blaskiem: spojrzała na mnie i rozjaśniła się zwycięztwem tak wielkiem, jakiego dotąd nie otrzymała w życiu.
— Tak! to rozumiem... miłość — rzekła spokojnie, — ona powinna być ślepą, ufną, nieprzełamaną... Wstań pan i nie grzesz więcej! — dodała podając mi rękę z uśmiechem. A po namyśle widząc mnie jeszcze drżącym i przerażonym, kończyła powoli:
— Pan nie znasz i nie rozumiesz kobiety! Cóż, jeśli serce moje potrzebuje tych prób i dramatu codziennego, jeżeli mogę miłość udawać dla wszystkich, a jednego kochać tylko? Znasz-że głębię tej duszy, którą potępiasz, uczucie, które zowiesz występnem? Natura stworzyła mnie nienasyconą, potrzebuję tych hołdów, bawię się męczarnią, ale może kocham dla tego,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.