Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

na to odpowiedziała, że może zostać jeśli chce, a ona jechać musi.
Dziewczę poczciwe rozpłakało się, zawahało chwilę, podniosło na nią oczy wyrzutów pełne, i mimo podejrzeń, które poświęcenie jej mogło obudzić, postanowiła pozostać ze mną.
Hrabina w chwili odjazdu sama ją od tego odwieść usiłowała, ale napróżno. Halka ofiarowała się i poświęciła. Jej to dłoń czułem na czole mojem, jej słowa szeptały mi pociechę, jej troskliwości zawdzięczam życie, które mi cięży. Gdym przebywszy kryzys ujrzał ją wybladłą i znużoną u nóg łoża mojego, sądziłem długo, że mnie nie porzucono, jak Łazarza na bezdrożu, że nie poświęcono jej także, że Laura była z nami. Halka nie wyprowadzała mnie z błędu, który do wyzdrowienia się przyczyniał, wlewając we mnie spokój i chęć do życia. Kłamała pobożnie przedemną, codzień coś o hrabinie opowiadała, śmiała się, choć jej serce zachodziło żółcią i goryczą. Byłem w ostatku dość silny, by prawdę usłyszeć; z dnia na dzień mi ją przez litość zwlekano, wreszcie poczciwy doktór staruszek zasiadł raz przy mnie i począł dzwoniąc po tabakierce, rozprawiać ni o tem, ni o owem, jakby się do jakiejś przydłuższej zabierał rozmowy. A że się zawsze spieszył, i nie miał we zwyczaju z chorymi na gawędach czasu tracić, uderzyło mnie to, że przeciwko obyczajowi swojemu, niezgrabnie dosyć tak się wybierał, jak czajka za morze.
Szedł widocznie do gawędki o kobietach o ludziach, do jakiegoś potrzebnego aksiomatu, a dojść mu do niego było trudno. Przywykły opatrzeć chorego, zapisać lekarstwo, dać szczyptę nadziei, i coprędzej odejść, nie mógł teraz wybrnąć z niezwyczajnego dla siebie zadania.
— Bo nie ma, — rzekł wreszcie, — świętszej istoty nad kobietę, ani gorszej nad nią, gdy raz złą się stanie: to pewna, to pewna!
Kilka razy powtórzył to, patrząc mi w oczy.
— Że są i bardzo święte i bardzo przeklęte, — od-