cie broń nie ośmieliłbym się do walki przystąpić, pewien że ona musiałaby zawsze zwyciężyć!
Ostatnie wyrazy trochę złośliwą kryły w sobie aluzję.
— Więc to jeszcze dziecko? — zapytała Vauban.
— Niemające lat dwudziestu — odpowiedział Pokutyński, — dziecko ale bardzo rozwinięte, — i wątpię, żeby się już lalką nieżywą bawić chciało, a żywy co się w jej ładne łapki dostanie — no! będzie się miał zpyszna. Za to mogę zaręczyć!
— Dites-donc! gdzież to te cudo będziemy mieli szczęście oglądać? — zapytała pani domu.
— Najprędzej, sądzę że jutro w teatrze — odezwał się Pokutyński. — Jakkolwiek poczciwy, bojaźliwy ojciec obawia się już puszczać w świat wielki, ku któremu panna największą ciekawością pała; choćby on ją rad od wszystkich oczu zakryć i osłonić, sądzę, że piękna panna zrobi co zechce...
— Ojciec zawojowany? — pytająco rzuciła hrabina.
— Dobry, miękki człowiek, a córka jedynaczka! — mówił Pokutyński — zresztą któż z nas nie jest, nie był, nie będzie zawojowanym przez panie?
— Tośmy słyszały już! — szepnęła Wielhorska. — Connu!
— Ależ cóż to są za Burzymowscy? — odezwała się Potocka. — Zdaje mi się, żem słyszała o jakiejś — szambelanowej tego czy podobnego imienia, która swojego czasu miała wielki rozgłos na świecie, uchodziła za piękną, za dowcipną — i...
Spuściła oczy nie kończąc.
— To była właśnie rodzona matka naszej heroiny — potwierdził Pokutyński i dodał, poczekawszy trochę.
— Czyż — książę mógł ją już widzieć? gdzie? jak? Zdaje mi się, że już o tem słyszałem, ale sądzę, że to niepodobieństwo.
— Siedziała w oknie, w którem i pan ją widziałeś przecie. — Twarzyczką z za szyby miała się bardzo podobać...
Szambelan ruszył ramionami.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/100
Ta strona została skorygowana.