Otoczony ludźmi lekkiemi, przybierając ich ton, zupełnie z nimi stojąc narówni, czasem się wydawał zrezygnowanym człowiekiem, który cierpi i czeka, który poprostu mówiąc — przyczaja się.
W sypialni księcia dwu ich tylko siedziało. Drugim był, równego mu mniej więcej wieku, przystojny jeszcze, ale daleko mocniej niż książę wiekiem zjedzony mężczyzna lat trzydziestu kilku, wyglądający na czterdzieści z okładem, arystokratycznych, cudzoziemskich rysów twarzy. Leżał on wygodnie na sofie i trzymając długi cybuch turecki w ustach, bawił się nim nie paląc z niego.
Książę stał przy nim, patrząc nań z wyrazem czułości. Z twarzy widać było, że zapomniawszy o wszelkich względach zwykle go do grania jakiejś roli zmuszających, przed tym przyjacielem chciał być samym sobą.
W obejściu się ich poznać było można najserdeczniejszych druhów, rozmowa płynęła tak ożywiona, poufna, serdeczna, jakby oba na nią długo z upragnieniem czekali.
Był to młody książę Ludwik de Ligne, niegdyś towarzysz broni, przyjaciel młodości, jedyny człowiek, dla którego książę nie miał tajemnic.
Dwie te twarze zarówno arystokratyczne, równie piękne, jednoletnie, nastręczały się do porównania. Wyszłoby ono na korzyść Pepi. Syn najdowcipniejszego z ludzi XVIII w. nie miał wielkich i świetnych ojca przymiotów, twarz jego nie mówiła nic oprócz że żył wiele, gorączkowo, cierpiał i wkońcu przestał już dbać bardzo o to, co go czekać mogło.
Na twarzy gospodarza było coś więcej jeszcze, — była jakby obietnica, że z pod popiołów iskra może wytrysnąć, że ten umarły dziś potrafi bohaterom zmartwychwstać.
Ks. Ludwik de Ligne był tem, co Francuzi zowią un homme fini — on sam już się takim uznawał.
Najsmutniejsza to rola w świecie, bo wśród ludzi niepotrzebna nikomu, a ciężka dla tego co ją nosi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/103
Ta strona została skorygowana.