Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

— Słuchaj, Pepi — szeptał niedbale na kanapie leżący książę, który do Warszawy przybył incognito i parę dni tylko na osobności miał z dawnym spędzić przyjacielem. — A! ty! ty jeszcze jesteś nieskończenie młodszym ode mnie! Jesteśmy prawie rówieśnikami, zdaje mi się, że życie prowadziliśmy prawie jedno, w tobie zostały na przyszłość zapasy, a ja — jestem wyczerpany zupełnie! Do kropli! — dodał wzdychając książę Ludwik.
— Tego sobie nigdy mówić nie trzeba! — odparł Pepi cicho...
— A cóż to pomoże?
— Powinno się do ostatka sił próbować — niespodziane się znaleźć mogą!
— Niestety! Im więcejbym się wysilał na siłę, tembym mniej znalazł jej w sobie — rzekł de Ligne. — Nie! ty, ty jesteś istotą uprzywilejowaną, stokroć szczęśliwszą ode mnie!
We wszystkiem! — dorzucił po chwili.
— Naprzykład? — zapytał Pepi.
— A, naprzód już, żeś miał rozum nigdy się nie żenić! Znasz moje losy, — ciągnął książę — pamiętasz ożenienie. Umyślnie sobie wybrałem kobietę nie piękną, aby jej wierności dla mnie być pewniejszym. Brak wdzięków nie uchował mnie od nieuchronnego losu wszystkich mężów[1]. Toby mnie zresztą nie obchodziło tak bardzo, ale uwolnić się od żony nierównie mi trudniej przyszło niż się ożenić. Zjadły mnie kłopoty, gniewy...
Książę Józef się uśmiechał.
Tempi passati! — rzekł. — Nie trzeba już starych blizn rozdrapywać. Tyle jest ślicznych kobiet na świecie, które ci za twoją brzydką i niewierną zapłacą.

— Musztarda po obiedzie! — rozśmiał się smutnie

  1. Własne wyrazy z listu księcia de Ligne do księcia Józefa, który mieliśmy w ręku. Żonaty był z księżniczką Masalską. P. A.