ale troskliwie utrzymywana twarzyczka błyszczała złośliwością, wesołością, sprytem i dowcipem. Oczki nieco przymrużone śmiały mu się niepoczciwie, a usta krzywiły sarkastycznym wyrazem, do którego były nawykłe, tak że im już poważnie się ściągnąć stawało niepodobieństwem.
Choć wcale niemłody, trzymał się wykrygowany, prosto, z pewną salonową elegancją, w ręku potrząsając chusteczką, którą nos zakatarzony i od zimna zaczerwieniony nieustannie musiał ocierać, pilnując razem rękawiczki, raczej do stroju służącej, niż mogącej od zimna ochronić.
Nogi też miał opatrzone w zgrabne berlaczyki futerkiem obłożone, na których dbałość o formę i elegancję znać było.
Przekwitła dawno młodość w dziwnej była sprzeczności z tą kawalerską, innym latom właściwą wytwornością stroju i żywością ruchów, trochę wymuszoną, pana szambelana.
Po wykrzykniku dwaj panowie szambelanowie zbliżyli się ku sobie pospiesznie przez śnieg brnąc i zaczęli się ściskać serdecznie.
Burzymowski spełniał ten obowiązek ze staropolską sumiennością, która, choćby poślinić ale uczciwie w oba policzki plusnąć nakazywała; Pokutyński ściskał się z pewną oględnością, chroniąc się od mokrego zetknięcia z obmarzłemi wąsami.
— Ale, proszę cię, nom d’un nom, — zawołał odsuwając się nieco szambelan Pokutyński — skądże się tu wziąłeś? Wszak mieszkacie, ni fallor, za austrjackim kordonem?
— Ha! tak jest! w austrjackim kordonie! A cóż ty zimową porą robisz w Jabłonnie? — odparł z równym pośpiechem Burzymowski. — Wszak przecie książę Józef zimą w Warszawie rezyduje, Pod blachą?!
— Tak jest! Cóżby on tu robił? — zaśmiał się Pokutyński. — Niema go tu. Powiem ci krótko a węzłowato: bieda mnie przypędziła. Z tą młodzieżą teraź-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/13
Ta strona została skorygowana.