świeżo mężczyznę, którego purpury i fiolety oznajmywały, że nikim innym być nie mógł, tylko jmksięciem arcybiskupem Krasickim. Oprócz niego duchownych było kilku i świeckich drugie tyle, ale ci już mniej uwagę na siebie zwracali.
Sławne imię niegdy księcia biskupa warmińskiego, autora ksiąg tylu, które cała Polska czytała, wielką dlań weneracją przejęło szambelana.
Kazano mu podać rękę jednej z panien Świdzińskich i tak pociągnięto go do stołu.
Miejsce mu się też bardzo szczęśliwie dostało niedaleko ks. arcybiskupa, który w poufałym a wesołym tonie począł z przybyłym rozmowę.
Ani się mógł nigdy takiego szczęścia spodziewać Burzymowski, ażeby sam książę arcybiskup go zagadnął; tem mniej, ażeby rozmowę zagaił tak naturalnym a wesołym tonem, jakby był prostym śmiertelnikiem i niczem więcej nad dobrego szlachcica.
Wystawiał w nim sobie autora „Podstolego“, surowego, namaszczonego moralistę, a znalazł człowieka wyśmienitego tonu, wesołego, który o swem dostojeństwie rad był zapomnieć na chwilę, starając się być jak najnaturalniejszym, okazać jak najprzystępniejszym.
— Z którejże to części dawnej naszej Rzeczypospolitej, acan dobrodziej przybywasz? — odezwał się ks. arcybiskup — bo my teraz — choć całości pozbawieni, części mamy dużo.
— Z za kordonu cesarskiego — odpowiedział uszczęśliwiony szambelan.
— Zatem z kraju, z któregom ja rodem i gdzie całą moją mam rodzinę — rzekł ks. arcybiskup. — Wątpię jednak, abyś acan dobrodziej znał moje rodzinne gniazdo, Dubiecko, gdzie brata mam.
— Nie, w innych mieszkam stronach, domatorem jestem i wycieczek mało czynię — odparł Burzymowski. — Gospodarstwo, kłopotarstwo!
— A ja na starość — odezwał się wesoło arcybiskup — muszę peregrynacje odbywać. To na śluby, to na chrzciny moich synowców i synowic. Proszę sobie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/136
Ta strona została skorygowana.