dystyngowaną — i t. p. Mężczyźni jednak wszyscy godzili się na to, że piękność była pierwszej wody.
Książę Józef, który ze swym przyjacielem, zakrytym kilku Francuzami, stał w kątku i wpatrywał się w Sylwję z nietajonem zachwyceniem, tak się urządził z wyborem miejsca, despotycznie trochę, aby w ciągu całego przedstawienia z oczów jej nie tracić.
Kiedy niekiedy wejrzenie jego spotykało się ze wzrokiem majorowej, która zdawała się mu coś chcieć dać do zrozumienia, ale książę, jak gniewny i zmieszany, natychmiast oczy odwracał.
Szambelana nie było ani śladu, młodzież opanowawszy go, trzymała w bufecie, nie puszczając do teatru. Mieczysław Grabski, stojący opodal, zaledwie mógł oczyma niespokojnemi raczej odgadywać, niż dopatrzeć, co się działo z jego kuzynką, której ledwie grecką dostrzegał fryzurę. Marszczył brwi, napróżno ojca szukając.
Gdzie się zapodział, pojąć nie mógł. Widział go wchodzącego, a przy córce nie był, w tłumie u drzwi znaleźć go nie umiał. Tymczasem oczy niebezpieczne, czarne, śliczne oczy księcia magnetyzowały dziewczę nieopatrzne, które ich nie unikało.
Gdyby nawet zawsze usłużna majorowa księciu nie pokazała go Sylwji i nie nazwała, szambelanówna z widzenia przez okno w powozie sama go była poznała.
Wydał się jej idealnie pięknym, miał w sobie coś pańskiego, szlachetnego, rycerskiego, co go wyróżniało od wszystkich, jakgdyby innej krwi był, rodu, plemienia, niż ci, co mu, dokoła stojąc, dworowali. Odblask tronu lśnił się na nim jeszcze. Nawet Francuzi, duki i markizy z wielkiemi tony swojemi wyglądali przy nim na lokajów. Sylwja spojrzała i spotkała wzrok jego wlepiony w siebie, przeszywający, ognisty, natrętny. Zarumieniła się, odwracając oczy, lecz gdy po chwilce nieśmiało znowu wzrok rzuciła w tamtą stronę, znalazła jego źrenice czarne, nieporuszone, nieprzestannie jeszcze patrzące na nią. Zrobiło się jej gorąco, dreszcz przebiegł po ramionach, chciałaby była uciec, skryć się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/151
Ta strona została skorygowana.