Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

kąś twarzą, na której ślady lat przeżytych burzliwie bardzo były widoczne.
Ubrany skromnie, z założonemi na piersiach rękami, oparty o mur przyglądał się i przysłuchiwał z uwagą wielką, znawcy i miłośnika sceny. Grabski znał tę twarz z widzenia, nie mogąc jej sobie przypomnieć zrazu. Dopiero szukając w pamięci nazwiska, trafił na Bogusławskiego. On to był w istocie.
A że Mieczysław był mu niegdyś prezentowany, pomiędzy aktami zbliżył się do niego, przywitał i przypomniał mu się.
Stary milcząco, skromnie, z jakąś nieufnością przyjął Grabskiego, był pod wrażeniem przykrem, przygniatającem.
— Cóż pan, jako najlepszy znawca, mówisz o grze tych artystów amatorów? — zapytał go pocichu Grabski.
— Wyborna jest! — odparł dyrektor. — Przyszedłem uczyć się i podziwiać, bo ze wszystkiego należy korzystać. W rolach salonowych są to aktorowie nie porównani — dodał z nieco dwuznacznym uśmiechem, w nich też oni więcej od nas mają wprawy.
Całe życie aktorami być nawykli. My, schodząc z desek, radziśmy być prostymi ludźmi, jak nas Pan Bóg stworzył — oni...
Nie dokończył Bogusławski, czując, że nadto może był szczerym, a po chwilce milczenia dodał, jakgdybv pod ciężarem trapiącej go myśli.
— Jutrobyśmy tego Dorat’a mogli dać na polskiej scenie, o niewiele gorzej może, ale któż przyjdzie słuchać nas i patrzeć na nas po tych dostojnych artystach? Konkurencji z hrabiami i książętami nie sprostamy — ani talenta, ani stroje nasze!
Pan młodym jesteś, — mówił ze łzą w oku Bogusławski — nie pamiętasz lub nie widziałeś na naszej scenie — „Powrotu posła“, a potem „Krakowiaków i górali“. Nasz teatr trzeba było naówczas oglądać, gdy jedno serce biło na scenie, w lożach i na parterze. Naówczas rosnął aktor, siły mu dodawała publiczność, z nim i w nim grali wszyscy.