Szambelan począł się śpieszyć, klnąc pocichu. Wybiegli oba ku teatrowi, bo Burzymowski chciał się przekonać naocznie, jak rzeczy stały. W teatrze istotnie zastał pustki, dwie tylko świeczki łojowe paliły się w kątach, a kilku ludzi rozpatrywało się w pogubionych rzeczach, w pozapominanych chustkach i szalach.
Przed pałacem radziwiłłowskim powozu nie było żadnego, głucha cisza. Jeden chłopaczek z latarnią prosił się do przeprowadzenia.
— A no, to chodźmy z nim do domu — rzekł Burzymowski zrezygnowany. — Nie tak ci to daleko, a mnie niepilno. Prawda, że teatr straciłem, wdawszy się z tymi szałaputami, ale com się ubawił, tom się ubawił — powiadam ci, jak nigdy. Serdeczni to ludzie, młodzież złota! A łgą!! aż się za nimi kurzy, ale z taką fantazją, zawsze arte i zabawnie!!
Sylwja — dodał szambelan, idąc — będzie na mnie markotna, bo — mea culpa, winienem, zabałamuciłem się, jak młodzik! przeproszę ją! Przecież Czeżewska zna miasto jak swoją kieszeń, i powóz miały, i służącego, więc o nic się pewno nie zafrasowały! Nic się im nie stanie.
Grabski milczał posępny, szli dalej.
— Lękam się, — odezwał się wreszcie Micio — czy tylko powróciły do domu?
— No! a gdzieżby być miały? cóż znowu? — zaśmiał się Burzymowski — do kościoła za późno, a na przejażdżkę za wcześnie.
— Nie wiem, alem obserwował, — rzekł Grabski — że Sylwja porobiła znajomości, otoczoną była przez panie i — mam jakieś przeczucie, że ją musiano gdzieś zaprosić na resztę wieczora.
— Cóż znowu? co znowu? gdzie? jak? beze mnie? tak obcesowo? To nie może być! — zawołał szambelan — imaginacja!
Śpiesznym krokiem szli ku Miodowej ulicy. Zbliżając się do domu, podniósł oczy szambelan ku oknom pierwszego piętra, nie zobaczył w nich światła, ale wy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/158
Ta strona została skorygowana.