radnym kontuszu i żupanie plamy od wina pozsychałe świadczyły wymownie, gdzie i w jakiem znajdował się towarzystwie. Co najgorzej! pas ucierpiał złocisty, okapany łojem!
Zybek nie mógł się wstrzymać, aby, zdjąwszy z pana kontusz, nie pokazał mu zaraz szkód i obelg, jakie poniósł w teatrze. Innego czasu kląłby był Burzymowski, na czem świat stał, teraz był tak zgryziony i znękany, że to nowe nieszczęście najmniejszego już na nim nie uczyniło wrażenia.
— Pal go tam djabli! — mruknął niewyraźnie, dając kułaka Zybkowi.
Chciał Grabski odejść, nie puścił go szambelan.
— Nie odstępujże ty mnie! ratuj! radź! — krzyknął niemal płaczliwie, ręce załamując, gdyż wino uczyniło go sentymentalnym. — Co my tu poczynać mamy? Gdzie się one podziać mogły, a raczej ona — bo o Czeżewską mi nie chodzi, choćby z kretesem przepadła?
— Być może, iż majorowa ta, która z niemi była, zaciągnęła je do siebie na kolację, — rzekł, usiłując go uspokoić, Grabski — ale mogły i te panie, przy których siedziały, bom widział koło Sylwji hrabiankę Anetę Tyszkiewiczównę, — zabrać z sobą Pod blachę.
— Tegoby mi tylko jeszcze brakło!! tego! nadomiar nieszczęścia mojego! — zawołał, ręce ku niebu podnosząc, szambelan.
Narzekań biednego ojca powtarzać nie będziemy, bił się w piersi i obwiniał. Grabski przez litość starał mu się to w mniej przykrem świetle przedstawić.
Przesiedzieli tak prawie do północy.
Nareszcie usłyszano turkot powozu, który się u drzwi zatrzymał, i nieszczęśliwy ojciec wybiegł na córki spotkanie. Grabski pozostał umyślnie, czując, że w pierwszej chwili byłby tam zbytecznym.
Sylwja, jak anioł piękna, jak ptaszek wesoła, rzuciła się ojcu na szyję.
— Tatku kochanv! — zawołała — nie uwierzysz, jaka ja jestem szczęśliwa! wszystko to winna jestem tobie, mój drogi, mój najlepszy ojcze!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/160
Ta strona została skorygowana.