— Służę ci chętnie — odezwał się Pokutyński. — Nawet konie mojego automedona, jak widzę, nie dojadły jeszcze sieczki, którą ich poczęstował. Chodźmy do izby — chłodno.
— Zybek! Zybek! — ogromnym (umyślnie dla sług przeznaczonym) głosem, i to jeszcze przez kułak dla spotęgowania go, zawołał Burzymowski. — Zybek! a! żeby cię! Gdzież się ta bestja zaszyła już. Tylko co był i już świsnął. Zybek!
Na wołanie to, coraz niecierpliwszym powtarzane głosem, z karczmy wybiegł młody chłopak w kożuszynie i opończy na niej, pędem wprost lecąc przestraszony na pana.
— Co jaśnie pan każe? co?
— Izba! Izba ciepła, słysz! izba czy jest? Potrzeba ich dwie, gamoniu! Mówiłem ci, dla mnie jedna, druga dla panienki z wojską!
— Jest! są! a jakże! — żywo, jąkając się odparł Zybek. — Właśnie smółką wykadzać kazałem, bo było trochę swędu.
— No, to chodźmy, kochany szambelanie, — zawołał Burzymowski, biorąc go pod rękę — chodźmy! Mam z sobą prawdziwy gdański goldwasser, powiadam ci jak oliwa, a na zakąskę piernik toruński. Jak moja Sylwja nadciągnie, to się tam coś i pożywniejszego znajdzie... Ale — kiedy ona nadciągnie!..
To mówiąc, rękę do czoła przyłożył Burzymowski i długo przymrużonemi oczyma patrzył na pusty, zawiany gościniec, na którym, jak zajrzeć, żywej duszy widać nie było. Śnieg tylko leżał pogarbiony, a w nim gdzie niegdzie tkwiły krzewy czarne obrąbiane śniegiem, nad któremi wrony się kracząc unosiły.
— Ale bo, powiadam ci, — ciągnął dalej, ku austerji zwracając Burzymowski — powiadam ci, z temi babami niewysłowione utrapienie! Nie można się było inaczej wybrać jak landarą, węzełków, puzderek, skrzyneczek, pudeł, sepecików, zawiniątek, kuferków, tłumoków — bezliku. Śniegu około nas było niewiele,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/17
Ta strona została skorygowana.