Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

z wychowanej przez nią córki być dumnym, że nie umiał skarbu tego ocenić i t. p.
Zajęła tak Burzymowskiego swemi opowiadaniami, iż Sylwja pozostała na osobności z Miciem.
Poskarżyła mu się na zmęczenie i ból głowy. Może się spodziewała, że Grabski wypytywać ją będzie i miała zamiar pochwalenia się nieco przed nim przyjęciem u hetmanowej, ale kuzynek, radząc różne lekarstwa na migrenę, wcale się nie dowiadywał, co mogło być jej przyczyną.
Sylwja po innych swych wielbicielach znalazła go impertynencko obojętnym i chłodnym. Ubodło to jej miłość własną niewieścią. Micio wedle jej pojęcia powinien się był stale, szalenie kochać, wzdychać i, nie będąc kochanym, służyć jej z pokorą i ofiarnością bez granic. To emancypowanie się z niewoli kuzynka nie podobało się ślicznej pannie.
— Cóż kuzynek dziś porabiał? — zapytała.
— Byliśmy z szambelanem na obiedzie, a potem czekaliśmy na powrót pań... grając w marjasza.
— I ogadując nas? nieprawdaż? — zapytała Sylwja — bo ja — wiem to, nie mam szczęścia w niczem, nigdy zasłużyć na pochwały kuzyna dobrodzieja!
— Zdaje mi się też, że kochana kuzynka nie wielką wagę do mojego zdania i pochwał przywiązuje — odparł Grabski.
Sylwja spojrzała nań, przymrużając piękne oczęta.
— Zawszebym jednak chciała wiedzieć, co mi macie do zarzucenia — rzekła. — Nie taję się, jestem ciekawa, mówią, że to należy do wad naszych, ja myślę, że do przymiotów.
Mieczysław zamilkł, nie dając żadnej odpowiedzi.
— Widzę, — dodała Sylwja z przekąsem — iż tak dalece łaski straciłam, że nawet rozmowa ze mną przykrą ci się staje!
— Czy się to tak mówić godzi? — z wyrzutem odparł Grabski — wiesz o tem bardzo dobrze, że samo usłyszenie głosu twego jest szczęściem dla mnie. Wie-