towne jego uczucia, jakiemi widok Sylwji go natchnął, płomienie, któremi gorzał, wolno było składać u stóp najpiękniejszej, boskiej Sylwji.
Miłość jego była czysta i miała pozostać wieczną, choć bez nadziei!
Dlaczego nadziei tak się wyrzekał, Sylwja zrozumieć nie mogła.
Szybko schowawszy bilet, piękna panna zadzwoniła na służącą.
Weszła jej dawna, przywieziona z Burzymowa Maryjka, ładna dzieweczka wiejska, która już z miastem się obeznawać zaczynała i znajdowała je wcale miłem. Ów elegant z dewizkami, którego szambelan przeszłego dnia znalazł w garderobie, mocno się do niej zalecał, i głowę jej zawrócił swoją pańską powierzchownością a nadewszystko tem, że ją w rękę całował, gdy tymczasem na wsi galanci zaczynali od szyi.
Maryjka była faworytką pani.
— Proszę cię, któż tu przyniósł ten bukiet? Jak można go było przyjmować, kiedy raz powiedziano, aby nic nie brać od nieznajomych? — z pozorną surowością odezwała się Sylwja.
— E! niech bo się panienka nie gniewa — śmiało odparła dziewczyna. — Bukiet! albo ja wiem! mogę poprzysiąc na wszystko przenajświętsze, że wpadłszy tu do pokoju, zastałam go leżącym przed zwierciadłem, a kto go przyniósł, Boże mnie skarz, rozstąp się ziemio pode mną, nie wiem. Może Ludwika wie.
Powołano w mieście już przyjętą pannę Ludwikę, filuta dziewczynę, która weszła bardzo śmiało.
— Jakiś pan przyszedł, gdy stałam na dole, — odezwała się — powiedział mi: — Weźno, weź, panienka o tym bukiecie wie od kogo i gniewać się nie będzie. Jakże ja miałam go nie przyjąć! taki pachnący!
Sylwja bez gniewu i dąsania się, ale dosyć serjo oznajmiła obu pannom, aby odtąd od osób nieznajomych nie ważyły się przyjmować żadnych bukietów. Gdy mówiła, głos jej tak drżał i tyle było w niem wyruszenia, a tak mało gniewu, iż ani Maryjka, ani
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/177
Ta strona została skorygowana.