Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/182

Ta strona została skorygowana.

Nie odjęło jej to wdzięku, ale zmieniło prawie do niepoznania. W mowie była również pewną siebie i tak śmiałą, jak przedtem, lecz atmosfera tych sfer, do których tak wejść pragnęła, gdy ją raz owionęła, nie czyniła już na niej tego upajającego wrażenia, jak w dniach pierwszych po przybyciu.
Urok nowości rozwiał się prędko. Obracała się wśród tych nowych ludzi, jakby nigdy nie żyła gdzie indziej, jak w świecie sobie właściwym, do którego była stworzoną. Można było sądzić, że po matce odziedziczyła wiedzę, czy instynkt tego towarzystwa, do którego nieboszczka należała.
Wielki rozgłos, jaki miała jej piękność, przebrzmiał powoli, mniej już na nią zwracano uwagi.
Szambelan, który, jak widzieliśmy, miał zrazu tyle obaw i uprzedzeń, najzupełniej był z nich uleczony. Powoli zaczął wchodzić do domów, w których córka jego bywała, znalazł w nich przyjęcie grzeczne, obył się z niemi, spoufalił i pod niebiosa wszystkich wynosił.
Sam się teraz obwiniał, iż dawał ucho głupim plotkom i tak fałszywe miał o najzacniejszych w świecie ludziach i domach wyobrażenie.
— Człowiek się, mocibdzieju, uczy do śmierci — powtarzał zawsze milczącemu Grabskiemu. — Z jakiemi to ja tu przybyłem pojęciami, a wszystkie w łeb wzięły, gdy się człek zbliżył i rozpatrzył. Narzekałem, że mnie tu Sylwja na karnawał ściągnęła, nalękałem się napróżno, a ta dziewczyna lepszy, niż ja instynkt i nos miała. Nigdy w życiu przyjemniej nie spędzałem czasu i — słowo daję — najmniejszej teraz ochoty nie mam powracać do Burzymowa. — Albo i to moje niesprawiedliwe, parafjańskie uprzedzenie przeciwko tej poczciwej Wobanowej, która dla Sylwji — niech jej tam Pan Bóg płaci — mogę powiedzieć, jest drugą matką. Prawda, że Francuzica wydelikacona i grymaśna i że ma ten nieprzyjemny zwyczaj, że ciągle na jakieś składki dawać każe (bo ze mnie samego, lekko biorąc, jakie pięćdziesiąt czerwonych złotych ściągnę-