Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

ła), ale zresztą kobieta rozumna, przyjemna, z głową i z taktem...
Szambelan był teraz zarazem tego przekonania, iż u poczciwej, czcigodnej, szanownej kasztelanowej połanieckiej panowały śmiertelne nudy, że Sołtykowie źle bardzo robili, iż się boczyli i zimno stawili przeciw Blachy i t. p.
Jedna tylko rzecz zawadzała szambelanowi w tym świecie, to francuszczyzna. Wprawdzie dobrze się przysłuchując, trzy po trzy coś z niej chwytał, ale trafiało się często, gdy sam na dłuższy puścił się frazes, że albo w połowie utknął, albo coś takiego nieudałego sfabrykował, iż go zrozumieć nie było podobna.
Francuzi delektowali się jego mową, nie śmiali się z niej nigdy, — ludzie byli delikatni i obyczajni. Krajowcy tylko czasem zagryzali wargi i dawali znaki podziwienia.
Bywało wśród długiego wieczora, na którym Francuzi liczbą przemagali, że Burzymowski chodził od jednej grupy do drugiej, przysłuchując się — i nic a nic zrozumieć nie mógł.
Zmieniał pozycje — nie pomagało, wreszcie stawał zrezygnowany z rękami wtył założonemi, udawał, że słucha i rozumie, uśmiechał się, widząc drugich uśmiechających, trząsł głową gdzie wypadało i powracał do domu znudzony, ale uratowawszy reputację.
Przed Grabskim poufnie wyraził się, iż ci Francuzi, co do Polski przybywali, rzeczywiście mówili jakimś językiem popsutym, a nie prawdziwą, czystą francuszczyzną. Miał to najmocniejsze przekonanie.
Lubiono go wogóle, należał do wszystkich składek, nie zawadzał nikomu; pito pił, jedzono jadł, humor miał łatwo się akomodujący, a temperament łagodny. Zdolności nikogo nie upokarzały, o ludziach nigdy złego nie mówił, o nic złego ich nie posądzał, owszem, gdy zasłyszał o czemś komu uwłaczającem, uporczywie zawsze bronił i zastawiał się. Miał też powszechną miłość u ludzi.
Mówiono o nim: