putacji majętnej jedynaczki, znajdzie konkurenta — co się zowie. Czekał, dowiadywał się, patrzył, dziwił i nie mógł pojąć, dlaczego nie było go — a! nie było! Przechodziło to wszelkie pojęcie Burzymowskiego i plątało jego rachuby. — Miałżeby być zmuszonym powracać z nią do owego odrobinę ułomnego hrabiego?
Jednego dnia, sam na sam znalazłszy się z córką, szambelan postanowił się z nią rozmówić w tym przedmiocie i zasięgnąć języka.
— Wiesz, moja ty najdroższa Sylfido (czasem ją w ten sposób spieszczał), wiesz, że ja obserwuję, przysłuchuję się, patrzę, czekam, a coś konkurenta dla ciebie nie widzę.
Nie najgorzejby było o tem pomyśleć przy takiej dobrej zręczności. A, może tam co napiętego masz? przyznajno się?
Sylwja, zmieszana, ruszyła ramionami, zrobiła minkę niezrozumiałą.
— Ale, niema nic! — rzekła krótko.
— To źle! źle — odparł szambelan. — Koniec końców jakiż cel? trzeba zamąż pójść! Na toście stworzone. Rachowałem na to, że moją Sylfidę tu z jaką mitrą zaswatam. Hę?? Czy nie zanadto jesteś dumna, a za mało angażująca. — Może wybredna? Co? Mów bo ze mną otwarcie, jak z ojcem należy.
— Co to tatko o tem myśli! — odezwała się córka niechętnie — czyż na to nie mamy dość czasu? Co pilnego?
— Zapewne! jużciż mnie się ciebie pozbyć niepilno! — rzekł Burzymowski — ale gdzież na zwierzynę polować, jeśli nie w lesie? (Rozśmiał się sam, rad z trafnego porównania). Gdybyś tu kogo złapała, ja nie byłbym od tego... Na wsi, dokąd wkońcu trzeba będzie kiedyś powrócić (bo trudno całe życie siedzieć w Warszawce), jeden tylko Cetner, co tak niby dla ciebie się kwalifikuje — a tu! jest w czem wybierać!!
— Możnaby doprawdv sądzić, że ja jestem ciężarem i że się mnie tatko chce pozbyć! — smutnie odparła Sylwja.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/190
Ta strona została skorygowana.