(westchnął). Zobaczymyż, co się tu u was święci... i... tego!..
Pokutyński przysłuchiwał się z uwagą wielką. Po twarzy jego przebiegały uśmieszki różne, nie spieszył z odpowiedzią, kruszył i jadł piernik. Naiwny szlachcic, który mu się tak otworzyście spowiadał ze wszystkiego, obudzał w nim widocznie rodzaj politowania, do którego mieszało się nieco szyderstwa. Dawszy się wygadać przyjacielowi, spytał odniechcenia, unikając odpowiedzi na pytanie, co się dzieje w Warszawie.
— Zabawicie więc pewnie przez karnawał?
— Albo ja wiem! — zawołał Burzymowski. — Na karnawał, na post, na całą zimę może jedziemy. Jak się moja droga jedynaczka uprze siedzieć, nie będę się mógł ruszyć bodaj i rok cały!
Bo, proszę cię, jak tu dziecku odmówić? Skrzywi się, zasmuci — żal; zacznie prosić, przymilać się, najtwardsze serce, kamienne by zmiękczyła. Ja, słowo ci daję, choć mam swoją wolę, o! i twardą! ho, ho!... ale znowu dziecka własnego tyranizować nie mogę... to darmo!
— Masz słuszność — rzekł z ironją dobrze zamaskowaną Pokutyński. — Jedna jest młodość, tyle jasnych dni w życiu, co ta odrobina młodości. Nie trzeba jej nikomu psuć.
— Otóż to jest! otóż to!.. Ja to samo zawsze powiadam, jedna młodość jest w życiu, — podchwycił Burzymowski — niechaj się przynajmniej pobawi dopóki młoda!
— No, w Warszawie, — przerwał żwawo szambelan — w Warszawie na zabawach, nom d’un nom, zbywać wam nie będzie.
Pamiętasz mój drogi, ów nasz sławny sejm czteroletni? No, zdaje mi się, że Warszawy więcej ożywionej jak naówczas była, wyobrazić sobie trudno, a ja ci powiem, że dziś niemal tak ochoczo i gwarno się bawią, jak naówczas. C’est tout dire!
Burzymowski rękami strzepnął.
— Tamto było co innego! — zawołał. — Dziś, za-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/20
Ta strona została skorygowana.