A wyczekawszy chwilę na odpowiedź, której mu nie dano, palcem pokazał ogromną kłódkę, do wrót szopy przywieszoną. Był to jednak manewr zwykły dla wyzyskania pojedynkowiczów, którzy się staremu opłacać musieli. Grabski, który już o tem wiedział, wcisnął eks-berejterowi parę czerwonych, a ten, po krótkim namyśle, nieco uchyliwszy kapuzy, poważnym krokiem zawrócił się w inną stronę, mrucząc:
— Ja tam o niczem wiedzieć nie chcę, o niczem nie wiem. Róbcie jak wam lepiej. Nie moja rzecz.
Kłódka niezbyt mocno przytwierdzona, którą dawniej już ten sam los spotykał, natychmiast oderwana została, i przybyli wtargnęli do wielkiej wozowni.
Nie było w niej nic, oprócz starego złamanego karyklu i zielonej dryndulki, której trzech kół brakowało. Leżała w najniewygodniejszej pozycji w świecie, oczekując jakiegoś końca.
Szopa była wygodna; ślady dawnych odbytych tu bojów pozostały na podziurawionych jej ścianach. Gdzie niegdzie widać było napisy węglem, nazwiska i daty, a wesoły jakiś kawaler imię swe i rodziny zapisawszy, dodał:
— N. N. ręką i krwią własną.
Rana nie musiała być niebezpieczną, bo mu humoru nie odjęła.
Przybyli zaledwie mieli czas rozpatrzeć się trochę, zacząwszy plac rozmierzać krokami, gdy we wrotach postrzegli Trawkę z Kwińskim i Koszyckim.
Odrzyński nadrabiał fantazją, lecz twarz miał bladą, a ruchy gorączkowe zdradzały wzruszenie. Zato Kwiński żartował i śmiał się nadto głośno, a Koszycki wąsa kręcąc, nadymał się.
Grabski, pozdrowiwszy lekkiem skinieniem głowy przybyłych, stanął zboku i czekał spokojnie, aby miejsce wyznaczono.
Nabijanie, wybór stanowisk, rozmaite drobne szczegóły, o które się umawiać musiano, zabrały trochę czasu, a tuż powoli ściemniać się już zaczynało.
Kwiński począł wołać:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/216
Ta strona została skorygowana.