Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/217

Ta strona została skorygowana.

— Nie mamy czasu do stracenia! Na miejsca! Na miejsca!
Sekundanci je wskazywali.
Ponieważ pora chłodną była, nie rozbierał się nikt, stanęli jak byli poubierani naprzeciwko siebie. Odrzyński, nauczony widać, ubrał się całkiem czarno, nie biorąc nic ani błyszczącego, ani białego, coby za cel służyć mogło. Grabski o tej ostrożności nie pomyślał.
Strzelać miano na komenderówkę, która powierzoną była panu Koszyckiemu.
Raz — dwa — trzy!
Za trzecim padły razem dwa wystrzały, ale obaj przeciwnicy zostali nietknięci.
Kula Grabskiego świsnęła około samego Trawki, który się aż do ziemi przygiął, i uwięzła w ścianie. Mimowolnemu drgnieniu winien był życie.
Strzał był nadzwyczaj celny.
Kuli Odrzyńskiego, która poleciała gdzieś na poddasze do wróblów, odszukać nawet nie było podobna. Kwiński spróbował wnieść, ażeby na tem poprzestać można, i podać sobie ręce, ale Grabski nie chciał ani słuchać. Nabijano pistolety po raz drugi. Trawka już znękany pierwszem wrażeniem, stał blady i drżący, Grabski chodził ręce pod frak włożywszy, czekając, aż mu pistolet podadzą. Nabijanie trwało dosyć długo, które tylko uderzanie stempli przerywało.
Stanęli na miejscach swych po raz drugi, a Koszycki umyślnie, nie dając czasu do celowania, pośpiesznie zawołał:
— Raz — dwa — trzy.
Strzelili. Grabski, stojący niedaleko zielonej dryndulki, za nogę się pochwycił i pochylił.
Odrzyńskiemu kula przeciwnika oddarła zboku kawał sukna i dała mu silną kontuzję, ale w pierwszej chwili przestraszony obalił się, wołając, że jest zabity.
Poskoczyli ku niemu sekundanci i przekonawszy się o prawdziwym stanie boku, na którym znać tylko było, jakby silne bizunem uderzenie — śmiać się poczęli. Dopomogli mu wstać trochę skonfundowanemu.