Komu tu wierzyć! Otóż ta teraźniejsza młodzież! Za lada, z pozwoleniem, małpę życie stawi.
Kapitan ani tłumaczył, ani uniewinniał, krótko zabawiwszy, pożegnał się i wyszedł.
Szambelan jak zawsze gadatliwy, nic nie miał nadto pilniejszego, by natychmiast wcisnąć się do pokoju córki i bez ogródki poskarżyć się przed nią, że Grabski „za jakąś dziewczynę“ (był tego najpewniejszym) pojedynkował się i został ranny.
O owej dziewczynie, czupiradle, małpie, przeklinając ją, rozpowiadał, jakby ją widział. Sylwja, leżąca jeszcze w gorączce, podniosła się nieco, posłyszawszy to, i zapytała:
— Niebezpiecznie ranny?
— Kto go wie! — odparł szambelan — nogę ma na wylot przestrzeloną — a ja wiem co to noga! Rychlej człek ranę w łeb wytrzyma, niż gdy dostanie po tebinkach!
Smutnie ściągnęły się brwi Sylwji i opadła na poduszki...
Burzymowski chodził po pokojach, łajał i krzyczał na służbę, narzekał na losy, modlił się, popłakiwał, siadał, wstawał i nierychło zdecydował się pojechać odwiedzić Grabskiego, aby go porządnie zbesztać.
Objawił to postanowienie Czeżewskiej, zaręczając, że niedługo zabawi, posłał Zybka po dryndę i pojechał.
Lekarz i felczer właśnie opatrywali nogę rannemu, gdy szambelan wszedł niecierpliwy, od progu poczynając perorę, do której się czuł w sumieniu obowiązanym.
— A co? a nie mówiłem wczoraj? gdyś mi wspomniał o bardzo pilnym interesie? Przysięgnę, że poszło o jaką małpę, o lada trzpiota, mieszczankę! Otóż mi z pana sensat, oto mi stateczny młodzieniec, który wszystkich krytykował!! Masz tobie!!
Grabski blady podał mu rękę milcząc, uśmiech dziwny błądził po jego ustach.
— A cóż ta rana? — zapytał Burzymowski ciszej lekarza.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/220
Ta strona została skorygowana.