Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/222

Ta strona została skorygowana.

Ranny się nie chciał tłumaczyć.
Nagderawszy dużo, z pełnego serca, Burzymowski pożegnał go i do domu powrócił.
Tu zastał gościa.
Po salonie chodziła mocno zirytowana wojska i oznajmiła mu, że u Syłwji była — majorowa. Mówiła o tem z jakimś przekąsem, z urazą, dając do zrozumienia, że przecie zasługiwała na to, aby przed nią nie czyniono tajemnic i nie zamykano się. Bolało ją strasznie, iż Habąkowska prosiła ją, aby z Sylwją sam na sam mogła pozostać chwilę.
Gdyby nie pewne obawy i względy, zdaje się, że byłaby pod wrażeniem wyrządzonej sobie krzywdy wyspowiadała się przed starym z powziętych teraz przekonań i opinji o pani majorowej. Musiała sobie jednak wczas przypomnieć, że ją sama ściągnęła do domu i zawiązała te stosunki, które teraz taką ją napełniały goryczą.
— Proszę pana szambelana, — odezwała się, ciągle patrząc na drzwi, które prowadziły do pokoju Sylwji — co mogą mieć za tajemnice, do których ja niegodną jestem, abym przypuszczoną była? Miała konferencja trwać pięć minut. Patrzę na zegarek, już tam z sobą są od pół godziny i słyszę jak żwawą prowadzą rozmowę. Chorą osobę zmęczy, gorączka się powiększy i tyle z tego całego pożytku. Jakem poczciwa!
— Ale, jeśli Sylwja sama sobie tego życzyła?! — zapytał szambelan. — Chorej się nie można sprzeciwiać. Może ją to rozerwie, gdy się wypaplą.
Wojska ruszyła ramionami, podeszła pode drzwi, przyłożyła do nich ucho i cofnęła się zniecierpliwiona.
Wkrótce potem wybiegła pani majorowa Habąkowska z twarzą dosyć ożywioną i wesołą.
Nie spojrzała nawet na przyjaciółkę Czeżewską, która natychmiast pędem wleciała do pokoju chorej, zwracając się z wielkiem nadskakiwaniem i grzecznością ku szambelanowi.
Burzymowski majorowej od owej pierwszej chwili, gdy ją wziął za wielką panią i odprowadzał do karety,