— Proszę asińdźki, — odparł gospodarz — jak tylko mężczyźni się strzelają, to — o co? o kobietę! Jakaś tam dziewczyna...
— Ale jakaż? która? zmiłuj się! Józia? Terenia? — poczęła gwałtownie Habąkowska nalegając. — Pan musisz wiedzieć! Z kimże się bił? mów mi pan, ja zgadnę o kogo!
Burzymowski się w czoło stuknął.
— A! jakże bo się zowie! Na śmierć zapomniałem! — zawołał. — Wiem tylko, że go Trawką przezwano.
— No, to już wiem — wtrąciła Habąkowska. — Trawka? Co to może być?...
Potrząsała głową.
— Mówże pan, — nalegała, znowu z wanilją mu się przysuwając — mów, szambelanie, co tylko wiesz! Jak ranny? Dokąd się strzelać jeździli, bo szopka zamknięta. Któż sekundował? Kiedy się to stało? Czy Trawka uszedł cało?
Na ten potok zapytań przyparty do kąta zapachem wanilji szambelan odpowiadał jak mógł, ale zawsze niedostatecznie. Habąkowskiej niepodobieństwem teraz oddalić się było, nie wyczerpawszy tego źródła plotki do dna, gdy szczęśliwie na nie trafiła.
Nie wątpiła, iż o pojedynku w mieście mówić będą wkrótce i że ona, dzięki szembelanowi, jak zwykle, przysłuży się ciekawym najświeższemi, najobfitszem i szczegółami z pierwszej ręki.
Burzymowski upewnił ją stanowczo, że rzecz poszła o jakąś dziewczynę niewiele wartą, że rana nie była śmiertelną, ale mogła grozić okulawieniem młodemu chłopcu. Dodał i to, że Trawka dostał porządnie po boku.
Pilno już teraz było majorowej jechać Pod blachę i zawieźć tam tę nowalję. A że i inne miała do pośpiechu powody, pożegnała więc jak najczulej gospodarza, wahającego się czy ją miał przeprowadzać do powozu czy nie — i znikła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/224
Ta strona została skorygowana.