Sylwja wchodziła z panią Czeżewską, blada, z oczyma płonącemi, trochę mniej może śmiała, niż zwykle.
Książę pośpieszył naprzeciw niej z kilku słowy grzecznemi i wielkiem, rządkiem u niego wzruszeniem, którego odblask odbił się zaraz na wdzięcznej, smutnej twarzyczce szambelanówny.
Nikogo nie było w pokoju — na panią Czeżewską gospodarz wcale się zważać nie zdawał i długim, poufnym szeptem zatrzymał już mającą wchodzić szambelanównę.
Mówił coś tak żywo i gorąco, jakby chciał słowy temi przelać swą duszę, odwagę i swobodę w dziewczę strwożone.
Podał jej potem rękę i uroczyście sam wprowadził ją na salę. Zwrócono na nich oczy, pani Vauban podniosła się, co u niej było prawie niesłychanem, wyciągając ku nadchodzącej chudą rękę z długiemi palcami.
Kilka pań, odwróciwszy się ku drzwiom, odezwało się ze stłumionemi wykrzyknikami.
— A! Sylvie! Enfin! La voilà! — zaczęto ją witać natrętnie, ze wszech stron, z nadskakiwaniem i ciekawością bardziej może naprzykrzoną niż miłą. Rumieniec na twarz jej występował i niknął, ledwie cichemi półsłówkami na grzeczności odpowiadała.
Zato biedna Czeżewska, najzupełniej zapomniana, skłopotana, gniewna, musiała się prawie narzucić, aby w ostatku być postrzeżoną i choć skinieniem głowy pozdrowioną.
Zrobiono Sylwji miejsce przy stole, obchodząc się z nią jak z osobą chorą, szczególnej pieczołowitości wymagającą.
Szambelanówna, którą to zwrócenie na nią uwagi wszystkich widocznie męczyło, natychmiast poczęła się zajmować kartkami na stoliku leżącemi, czytając pytania i odpowiedzi, unosząc się nad dowcipem obojga, aby znowu rozmowę i zabawę uczynić ogólną i móc zniknąć w tłumie.
Nierychło się to jednak udało dokonać, dopiero, gdy hrabianka Aneta, czy z litości, czy przez żywość sobie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/240
Ta strona została skorygowana.