Chodzić tak z piętnem na czole, jestże co boleśniejszego nad to? Choćby chwilami nie czuło się upokorzenia i mogło o niem zapomnieć, każdy powrót jego to nowe wstrząśnienie, ból nowy.
Sylwja, dla której okropne to położenie nowem było — to odzyskiwała moc nad sobą, to na siłach opadała i traciła ją.
Rumieniec i bladość mieniały się na jej twarzy, wesele i smutek przelatywały po niej i znikały. Żadna z tych zmian nie uszła pewnie oka księcia, który niespokojny przechadzał się zdala, ale oczyma jej pilnował. Tak samo pani Vauban jego strzegła i poruszenia śledziła, czytając w twarzy, co myślał i czuł.
Musiała odgadnąć zapewne, że potrzeba było ułatwić im rozmowę, porozumienie czy przejednanie — ale, wśród tylu oczów zwróconych dnia tego ze szczególnem natężeniem na Sylwję — księciu niepodobna prawie było zbliżyć się do niej.
Vauban przeszedłszy się parę razy z Sylwją po salonie, porzuciła ją na chwilę samą, a poszła coś szepnąć księciu, który wkrótce potem zniknął.
— Wiesz, — odezwała się pani Sewerynowa Potocka do pani Cichockiej, która przy niej usiadła — wiesz, jestem w admiracji dla tej Burzymowskiej. Co za odwaga! jaka pewność siebie! Quelle majesté! quelle admirable prestance!
Cichocka westchnęła.
— Któraż z nas jej nie ma, — rzekła melancholicznie — gdy kocha i jest pewna, że ją kochają? Naówczas idzie się naoślep, nawet przeciwko ludzkim szyderstwom!
— Ale to dziewczę, nie wiem, czy ma lat dwadzieścia! bez doświadczenia! — mówiła hrabina — co za instynkt!
— Właśnie, zdaje mi się, że ten brak doświadczenia, ta nieświadomość niebezpieczeństwa czynią ją tak odważną — odparła Cichocka. — A potem! Szczęśliwa! kocha się po raz pierwszy!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/242
Ta strona została skorygowana.