— Stało się! To było przeznaczeniem mojem — mówiła szybko szambelanówna.
— Gdym go pierwszego dnia zobaczyła przez okno, uczułam, że on mnie pokocha, że ja go kochać muszę.
Potem strach mnie ogarnął; a potem zapomniałam o wszystkiem — kocha mnie! kocha mnie... Potrafię umrzeć!
Powóz się zatrzymał przed kamienicą. Sylwja natychmiast rzuciła się do drzwiczek, pierwsza wbiegła na wschody, nie patrząc nawet na Czeżewską, która, słabnąc z przestrachu, goniła za nią, zadzwoniła do drzwi z całej siły, i tak samo wpadła do saloniku, w którym siedziała majorowa.
Nie mówiąc nic, nie witając jej, oczyma spytała, gdzie ma iść.
Habąkowska zwróciła się ku bocznym drzwiom, ale nim je czas miała dla niej otworzyć, Sylwja sama chwyciła za klamkę i wbiegła do drugiego pokoju, drzwi zatrzaskując za sobą.
W ciemnym jego kącie stał książę — Sylwja rzuciła się ku niemu, i nie rzekłszy słowa, gdy Pepi chciał wziąć jej rękę do pocałowania, uwiesiła mu się na szyi. Było coś tak namiętnego, tak gwałtownego w tym ruchu, w łkaniu jej i oddechu, że książę, który wiele doświadczył w życiu, uczuł się przejęty jak młode chłopię, przycisnął ją do piersi i długo nie mógł przemówić. Zlekka wreszcie odsunął ją od siebie jeszcze drżącą a już zawstydzoną.
— Uspokój się — odezwał, całując jej rękę z uszanowaniem, które dziwnie odbijało po namiętnym uścisku. — Zaklinam cię — uspokój się. Mówmy rozsądnie!
To mówiąc, ujął wpół i zaniósł na kanapę, na której ją posadził, sam miejsce zajmując przy niej. Sylwja nie puszczała go od siebie, głowę położyła na jego ramieniu, oczy zamknęła, zdawała się chcieć tak usnąć lub umrzeć, czując serce jego bijące przy sobie.
Książę razy kilka chciał mówić, zamykała mu usta, całował jej ręce, słychać było płacz cichy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/245
Ta strona została skorygowana.