Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/276

Ta strona została skorygowana.

Łatwo odgadnąć było, że to coś, czy ten ktoś nie miał mu przynieść nic przyjemnego.
Kroki dały się słyszeć przed progiem i Burzymowski rzucił się pędem ku wnijściu, gdy we drzwiach ukazał się z wielką flegmą wkraczający szambelan Pokutyński, z uśmieszkiem na ustach, rumiany, wesół jak naprzekorę niespokojnemu koledze swemu.
Burzymowski, nic nie mówiąc, stanął naprzeciw niego, ręce opuszczone załamawszy z rozpaczą.
— Nareszcie! — zawołał, a raczej wybuchnął głośno. — A mnie tu djabli biorą, czekając! Człowiecze!
— Szambelanie mojej duszy! gorączka jesteś! — rzekł Pokutyński. — Ze sześćdziesiąt lat jest, jak cię w gorącej wodzie skąpano, a do tej pory nie ostygłeś!
— No! daj pokój morałom! zamykaj drzwi, siadaj i na miłego Boga, na rany Chrystusowe, wytłumacz mi!
Pokutyński, stawiąc laskę, składając kapelusz, ściągając powoli rękawiczki, regulując en petit maitre, nieco zmięte ubranie, uśmiechał się ciągle, jakby naumyślnie nie śpiesząc z odpowiedzią.
— Ależ, proszę cię — proszę cię! — wołał, przynaglając go, Burzymowski z niecierpliwością rosnącą coraz. — Co to było? co to ma znaczyć?
Pokutyński zajęty był strzepywaniem i zdmuchiwaniem pudru z rękawów, odprostowywaniem pomiętych nieco żabotów, przyglądał się butom swoim, dobywał chustki, aby je otrzepać.
Zwłoka ta umyślna do najwyższego stopnia doprowadziła rozdrażnienie Burzymowskiego, który, jakby gwałt sobie zadając, sparł obie ręce na poręczach krzesła, palce sobie wyprostował i usta niemi zatknął.
Gdy szambelan przybyły usiadł nareszcie, dobył tabakiereczki, zażył tabaki trochę i począł się w kolegę wpatrywać, Burzymowski krzyknął.
— Drwisz sobie ze mnie, czy co? Jak mi Bóg miły. No? będęż ja nareszcie wiedział, co to ma znaczyć?
Pokutyński zdawał się odgrywać jakąś rolę, zachęcony może dosyć szczęśliwie wykonaną Nathana w Atalji. Powolniejszym był, niż zwykle. Może go to bawiło.