prawiał powoli, ale z postawy jej jakby skamieniałej widać było, że myślami uciekła gdzie indziej.
Dotknęło to szambelana, że wczoraj widział ją tak przerażająco smutną, prawie nieprzytomną, a teraz postać jej cała wyrażała taki ból, takie zwątpienie, iż najzaślepieńszy człowiek w zrozumieniu ich omylić się nie mógł.
Ojcowskie serce jego uderzyło. Miał jakby objawienie nagłe, że córka jego jest, musi być nieszczęśliwą.
Lecz jakież to nieszczęście dotknąć ją mogło? Kto, co mogło ją nagle uczynić tak biedną? Co młodą, wesołą, swobodną zdołało tak przybić do ziemi? Myślą nawet sięgnąć nie umiał przyczyny!
Stał skamieniały, jak ona, dwa tylko łez strumienie puściły mu się z oczów, a ręce same się do modlitwy błagalnej złożyły.
Ukląkł stary i rozrzewniony, poruszony, nieszczęśliwszy nad wyraz wszelki, z sercem rozdartem, modlić się począł i płakać.
Za łzami widział ciągle tę postać w czerni, jakby skostniałą od boleści, nie mogącą modlić się nawet.
U ołtarza ksiądz Hostję podnosił, dzwoniono, schylały się głowy, uginały ramiona, Sylwja nic zdawała się nie słyszeć, ani rozumieć. Ta straszna jej nieruchomość przejmowała coraz bardziej ojca, który poczynał drżeć i coraz mocniej czuł się ogarnięty trwogą niewysłowioną.
Chciało mu się zerwać z miejsca i biec ku niej, ale i jemu zabrakło siły.
Msza święta kończyła się nareszcie, ksiądz przeżegnał pobożnych, którzy wstawali do wysłuchania ewangelji ostatniej.
Ruch ten rozbudził Sylwję, dźwignęła się jak przestraszona, podniosła szybko, nagle powiodła oczyma po kościele, zdziwiona, że się w nim znalazła, gdy myślami gdzie indziej była, i krokiem chwiejącym, powoli, spuściwszy gęstą zasłonę na oczy, zaczęła iść ku drzwiom.
Ojciec patrzał na nią, jeszcze się zbliżyć nie śmiejąc.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/291
Ta strona została skorygowana.