Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/325

Ta strona została skorygowana.

potrzeba umieć skończyć, gdy się go począć nie umiało... Moje postanowienie jest stanowcze i nie od dziś powzięte. Mówiłam to sobie, iż — od świata, który mi obrzydł, uciekać muszę. Wstąpię do klasztoru...
Grabski rzucił się ku niej gwałtownie, chwytając ją za ręce.
— Sylwjo kochana! to postanowienie gwałtowne i gorączkowe uczyniłoby cię nieszczęśliwszą jeszcze, gdybyś je wykonać miała. Nie jesteś stworzoną do życia klasztornego, nie wytrzymałabyś w niem. W chwili rozdrażnienia powzięłaś tę myśl, przeciw której protestuję.
— Nie, kochany Mieczysławie, — odparła cicho Sylwja — z myślą tą chodzę od śmierci ojca, noszę się z nią, żyję nią. Jest to jedyny koniec możliwy, który mi da spokój pożądany.
— Mylisz się — rzekł Grabski. — Postanowienie to będzie fałszywie tłumaczone, każe się domyślać jakichś uczuć, które, spodziewam się, że wygasły. Ty sama nie znasz klasztoru tylko z książek...
— Przepraszam cię, — przerwała szambelanówna — umyślnie byłam kilka razy u wizytek, za tym progiem, który one, raz go przestąpiwszy, gdy suknię obloką, przysięgają nie przejść już nigdy, chyba w trumnie. Widziałam ich życie...
— Widziałaś jego stronę zewnętrzną, — zawołał Grabski, — aleś zbadać go nie mogła. Przedstawia się ono jako port spokojny, ale do niego trzeba przyjść z sercem nierozkołysanem lub ukojonem, w wieku innym. Ty sama nie znasz jeszcze siebie.
Sylwja zamilkła nieco, lecz widać było, że trwając przy swojem nie chciała się dać przekonać, a spierać się też nie miała siły ani ochoty.
Mówili jeszcze, a było już po dziesiątej, gdy Zybek drzwi otworzył i jak piłka wtoczyła się mała, okrągła pani majorowa. Przybycie jej tak późne kazało się domyślać, że wykomenderowana była na zwiady.
Sylwja zmarszczyła się cofając na widok jej w głąb salonu, Grabskiemu dając znak, aby nie odchodził. Ma-