Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

się, zbliżając doń i rękę mu kładąc na ramieniu. — Majorowa niezmiernie miła, żywa, serdeczna osóbka, podobała mi się bardzo! Taka jestem szczęśliwa, że ją poznałam! Tak z nią jakoś łatwo, przyjacielska — uprzejma...
Burzymowski potarł głowę.
— Hm! ja tam tego — tak dalece nie znajduję... szepnął cicho — bo... bo...
— Bo co, kochany tatku? — zapytała córka, przymilając mu się.
Czeżewska zarumieniona, urażona widocznie, nadąsana, w okno patrzyła.
— Bo... bo — odezwał się stary, zbierając na odwagę — bo — w tej tu Warszawie, jaka ona tam jest, należy być wielce oględnym, grunt rozpatrywać, badać, namyślać się dobrze niżeli się krok postawi.
Otóż ta pani majorowa, której ja nie ujmuję, choć z domu Mydłowska — zaraz stąd wyjechawszy, roztrąbi i rozbębni o pięknej panience przybyłej z prowincji, ludzi zaciekawi, zechcą nas dla swej satysfakcji ciągnąć tam i sam, gdzie ja (otwarcie powiedziawszy) — tu głos podniósł i ręce uroczyście rozstawił — otwarcie powiedziawszy, możebym sobie mojej panny wprowadzać nie życzył.
— Ależ, mój ty surowy tatku — napół śmiejąc się, wpół strwożona i podrażniona, poczęła panna Sylwja, której też wystąpienie ojca wobec Czeżewskiej było niemiłem — dlaczegóżbym ja, panna szambelanówna, nie miała czy nie mogła tam bywać, gdzie cały tutejszy świat i najlepsze towarzystwo uczęszcza?
— Hm! dlatego — odparł stary, poprawiając włosy i budząc w sobie męstwo, którego nie miał — dlatego, że ja, ojciec asińdźki — (tu się zatrzymał i dokończył żywo), że ja mam ku temu słuszne powody!!
Odchrząknął.
— I — basta!
— A te powody są? — spytała Sylwja łagodnie, gdyż nadto była pewna wygranej, aby ją bardzo ustraszać miało co ojciec postanowił.