Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

Pokutyński i Grabski zimno się jakoś powitali, w taki sposób, iż należało się domyślać, że o sobie wiedzieli, znali się może zdaleka, a nie życzyli poufalszej zabierać z sobą znajomości. Takie przynajmniej wrażenie zrobiło to na szambelanie.
— Zdaje mi się, — odezwał się zimno a grzecznie Pokutyński — żem parę razy miał przyjemność spotykać pana dobrodzieja.
— Tak jest, — pośpieszył z równie ceremonjalną odpowiedzią Grabski — ale nie miałem szczęścia być mu przedstawionym.
Wyrazy te pan Mieczysław wymówił chłodno też, nie przysuwając się bliżej, a Pokutyński skłoniwszy się elegancko, po młodemu, sięgnął zaraz po kapelusz i uściskawszy Burzymowskiego, który go do progu przeprowadzał, oddalił się śpiesznie.

V.

Przybyły pan Mieczysław Grabski zdala podobnym był do innych swych rówieśników warszawskiego bruku, których miał ubranie i postawę.
Suknie nosił według ówczesnej francuskiej mody i nic mu nie brakło, aby mógł za przyzwoitego salonowego uchodzić młodzieńca. Wpatrzywszy się jednak w niego, dostrzec było można różnicę między elegantami i tężyzną ówczesną a skromnym i nieco surowo, sztywniej wyglądającym Grabskim.
Wprawdzie włosy miał, jak ówczesna chciała moda, ostrzyżone à la Titus, bardzo krótko, frak z długiemi połami, buty ze sztylpami, chustkę białą ogromną na szyi z fontaziem, jaki naówczas noszono, ale to wszystko skromne było, barw nie bijących w oczy i włożone tak jakoś, że nie zwracało uwagi, nie narzucało się przesadzonem staraniem o siebie.
Twarz pana Mieczysława bladawa, rysów regularnych, nie była piękną ani brzydką, lecz napiętnowaną