Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

z modniarką, którą pani Czeżewska, częstując, przyjmując, obsypując grzecznościami, pozyskać się sobie starała.
Francuzka, zaszczycona przez nią poufałem zbliżeniem się, wygadywała się z tem właśnie, jakie najświeższe suknie przywieziono dla hrabianki Anety z Paryża, co dla siebie kazała robić pani Vauban, jakie roby i jak garnirowane zamówiły u niej dla siebie panie Stasiowa i Kossowska.
Szambelan, nikogo nie znalazłszy w saloniku, zniecierpliwiony na cały głos wykrzyknął:
— Sylwjo! Sylwjo! gościa mamy, Micio jest!
W sąsiednim pokoju dało się słyszeć poruszenie żywe, drzwi się otworzyły i piękna Sylwja wyszła trochę zarumieniona i zmieszana, podając rękę kuzynkowi, który ją z wielkiem uczuciem, wpatrując się w jej oczy, pocałował. Czeżewska nie mogła jeszcze porzucić swej Francuzki i pozostała z nią na radzie.
— A pięknie to, — odezwała się młoda gosposia — tak na siebie kazać czekać? od ranaśmy się spodziewali pana Mieczysława. Tatko był niespokojny, czy nie chory...
Nim obwiniony miał czas odpowiedzieć, szambelan go uprzedził.
— Daj mu już pokój. Jest uniewinniony. Był u księcia arcybiskupa w Skierniewicach.
— A przytem, — dodał Grabski — przyznaję się, żem się niebardzo spodziewał, abyście państwo ściągnęli na dzień naznaczony.
— A toż dlaczego? — spytała Sylwja.
— Bo drogi są szkaradne! — rzekł Grabski.
— Tak, ale niema złej drogi do swej niebogi — wtrącił, śmiejąc się, Burzymowski. — Dla Sylwki ta nieszczęsna Warszawa, jak dla kogo innego ta nieboga. Wzdychała do niej, pędziła, śpieszyła. Nie żałowaliśmy konisków, no, to też dostały cięgi, leżą teraz tak, że cały dzień nie wstawały.
Sylwja się zarumieniła. Micio spojrzał na nią pytająco i rzekł: