— Czyżby doprawdy dla kuzynki taki nadzwyczajny urok miała Warszawa?
— Nie będę się wypierała... niezmierny! — szepnęła Sylwja.
— Formalnie się paliła mocibdzieju do tej Warszawy, tak że wkońcu zląkłem się, aby nie zachorowała, gdy jej tej szybki z okna odmówię, — dorzucił Burzymowski — a ja ci powiem, że tu trochę się rozpatrzywszy...
Nie dokończył i ręką tylko machnął wzgardliwie.
— A! bo ten kochany tatko wszystkiego się boi, najgorsze zaraz rzeczy przewiduje, uprzedzenia ma — zawołała Sylwja. — Nie wiem doprawdy, co się ojcu stało, nagle nabrał takiej jakiejś odrazy, choć nie było najmniejszego powodu!
Micio, popatrzywszy na ojca i córkę, odezwał się zwolna.
— Przyznaję się, że i ja miałem wielkie pragnienie dostania się tutaj.
— No, i zawiodłeś się? nieprawdaż? — przerwał śpiesznie Burzymowski.
— Tak i nie — odpowiedział Micio, spoglądając ku Sylwji nieśmiało. — W istocie poznałem tu wiele osób, dla których mam wysoki szacunek i których znajomością się zbogaciłem, a że oprócz nich jest dużo wietrzników i płochego ludu, cóż dziwnego? miasto duże, ludzi mnogo!...
Sylwja, jakby błagając go, aby się nad tem nie rozwodził do zbytku, bystrem spojrzeniem, które w niego wlepiła, zdała się ostrzegać, ażeby ojca nie drażnił.
Micio zrozumiał ją czy domyślił się czego żądała, odpowiedział jej wzrokiem uspokajając i zamilkł.
— Gadajno, asińdziej, gadaj, — zawołał Burzymowski — co się tu święci? Jakie macie towarzystwo czy towarzystwa? Gdzie bywasz? Kogo znasz? Kogo lubisz, a kto ci wstrętny? Jak znalazłeś ten ich wielki świat?
— Świat wielki, kochany szambelanie, — począł przynaglony Micio — jest zdaje mi się wszędzie jeden
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/75
Ta strona została skorygowana.