śli okrywa, choć mało kto to pozna po nim. Są chwile, w których smutek trzeba zagrzebać, aby go nam nie odjęto, a weselem się zamaskować.
Burzymowski słuchał, nie mieszając się do rozmowy, Sylwja zamilkła chwilę trochę zmieszana; stary z tego skorzystał i wtrącił.
— O tem potem — teraz pochwalmy się przed kuzynkiem, jak z krótkiego skorzystawszy czasu jużeśmy kilka porządnych bąków ustrzelili.
Micio odwrócił się ku niem u z ciekawością.
— Jakto? cóż?
Sylwja ramionami ruszyła.
— Rejestr już dosyć długi — począł szambelan. — Naprzód, wystaw sobie, licho nadało, w Jabłonnie na gościńcu zetknąć się z Pokutyńskim, a przez niego popaść w gromadę jakichś hulaków, jakiegoś Dąbskiego, Kalinowskiego, Bielińskiego...
Micio skrzywił się, słysząc nazwiska.
— Poniekąd, zrobiła się z nimi wcale niepotrzebna znajomość, ale mieliśmy do czynienia z podchmielonymi.
— Jakto! i kuzynka? — podchwycił z przestrachem Grabski.
— Widzieli ją tylko zdaleka i przez mgłę ponczu, — westchnął Burzymowski — ale i tego zanadto! To tedy, raz! Powtóre, pani wojska Czeżewska wprowadziła nam tu swą dawną przyjaciółkę, która się już i moją nazywa, majorową Mydłowską z pod ciemnej gwiazdy, fertyczne jakieś licho, które już po Warszawie o Sylwji rozniosło — to dwa. Naostatek panna szambelanówna, wyglądając okienkiem, miała już szczęście wpaść w oko księciu Józefowi, który aż do kamienicy przysyłał dowiedzieć się, kto to taki w niej zamieszkał!
— Tatku! — przerwała Sylwja.
— A no, nie kłamię, słowo daję, tak jest! — potwierdził Burzymowski.
Grabski pobladł i zaciął usta. Czoło mu się pofałdowało.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/77
Ta strona została skorygowana.