Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/81

Ta strona została skorygowana.

— Domy, w których bywam częściej, — odparł Grabski — są nieliczne. Bywam u pani starościny krakowskiej, u kasztelanowej połanieckiej, u Chreptowicza, Czackiego, Sołtyków, nareszcie i w Skierniewicach.
Wszystko to niebawiące się, niezabawne i ciche.
— A... Pod blachą? — wyjąknął Burzymowski z ciężkiem westchnieniem — Pod blachą?
— Cóżbym ja tam robił? Do teatru się amatorskiego nie przydam, i do niego aż nadto już kandydatów, dowcipny nie jestem, kobietom służyć nie umiem.
— Znasz przecie księcia Józefa, jako dawny podkomendny jego?
— Tak jest, — rzekł Grabski — ale go tylko zdala widuję. Otoczony jest obcymi lub takimi ludźmi, z którymi ja nie mam nic wspólnego. Mniemam, że wszystko co czyni, potrzebnem mu jest tylko dla zamaskowania się, do przekonania Prusaków, że o szabli zapomniał, że żadnych już nie żywi nadziei i zamiarów nie ma... ale... właśnie dlatego ja mu teraz niepotrzebny.
— Mów otwarcie, co się z nim teraz stało? — odezwał się szambelan — sfrancuział, słyszę!
— Zawsze był więcej niż napół Francuzem, — rzekł Grabski — czemu nie winien, bo go tak matka cudzoziemka wychowała. Nie przeszkadzało mu to być mężnym wodzem i szlachetnym człowiekiem. Był zawsze płochem chwilami dziecięciem wielkiego świata, ale pod tą płochością serce mieszkało złote. I dziś go sądzić surowo nie należy, jestem przekonany, że gra doskonale głęboko obmyślaną komedję, której ostatni akt — tragiczny może, skończy się wielkim Europy i naszym oklaskiem! Czekajmy!
Spojrzał na mówiącego Burzymowski, jakby go nie mógł lub nie chciał zrozumieć — zamilkli, Sylwja, która z drugiego pokoju coraz cichszą słyszała, jakby dogorywającą rozmowę, weszła teraz znowu, prowadząc z sobą panią Czeżewską, która pozbywszy się już Fran-