Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/90

Ta strona została skorygowana.
VI.

Dni powszednich salon Pod blachą wcale nie miał wesołej fizjognomji. Obyczaje gospodyni (wspomnianej pani de Vauban), słabe jej zdrowie, wypieszczenie, tony, jakie sobie dodawała wszystkich zmuszając, aby się do dziwactw jej stosowali i kaprysom ulegali, nadawały mu cechę właściwą, a dość oryginalną.
Klasztorna cisza panowała przez wieczór cały. Nikt się tu głośniej odezwać, ani rozśmiać nie ośmielił, nie znoszono butów skrzypiących, ani śmielszego chodu, któryby zatętnił na posadzce. Światła wszystkie stały zwykle umbrelkami przyćmione, okna szczelnie zatulały firanki, drzwi w obawie przeciągów zamykano starannie, a że przytem lękano się stuknąć niemi, każda taka operacja odbywała się bardzo powolnie i z niezmiernemi ostrożnościami.
Znajdowali się goście w salonie pani de Vauban, jak w pokoju śmiertelnie chorego człowieka, dla którego najmniejszy głos, najlżejsze niespodziane wrażenie zagrażać mogło niebezpieczeństwem. Słudzy, domownicy, sam książę przyzwyczajeni byli do tych wymagań delikatnej istoty, a grono osób większego świata, gdzie indziej nawykłe do swobody i hałaśliwego ruchu, tu zachowywało się z prawdziwie zdumiewającą uległością dla wydelikaconej, kapryśnej Francuzki.
Dnia tego w salonie znajdowały się tylko trzy piękne panie i ona...
Słusznego wzrostu, pięknej jeszcze postawy, ruchów dosyć wdzięcznych, pani de Vauban mogła znęcić i zająć sobą chyba jako nierozwikłana zagadka. Na twarzyczce mocno przywiędłej, która nigdy klasycznie piękną nie była, ale mieć mogła wiele fizjognomji i życia — widać było znużenie, rozpieszczenie się i doskonale nadaną pewną dystynkcję sztuczną, niepozbawioną przesady.
Grała wielką damę z talentem niepospolitym i olbrzymią wiarą w siebie; chciała być istotą eteryczną. Jak prawie zawsze na świecie, silna wola i wytrwałość