Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

skazy, choć — tego ducha rozbudzonego, jakim oczy Wielhorskiej promieniały, nie miała w sobie. Rzekłbyś, że mieć go mogła a nie chciała, że jej dosyć było być tak sobie naturalnie, poprostu, tylko jak anioł śliczną. Mogłoż najdowcipniejsze słowo wymowniejszem być nad jej uśmiech i spojrzenie?
Obok tych dwu bogiń trzecia, choć wiekiem im rówieśnica, wydawała się niby dzieweczką, niby w sukienkę przybranem incognito, dorosłym amorkiem.
Była maleńka, biała, pulchna, złotowłosa, ze ślicznemi oczyma niebieskiemi, podobna do kwiatka, do cukierka, do czegoś milutkiego, słodkiego, łagodnego, smutnego... Wdziękowi tej twarzyczki, trochę nadąsanej, której równie łatwo było o śmiech jak o łzy — mało kto się mógł oprzeć. Typ ten blondynki napozór powietrznej, słabej, wiotkiej, z mgły i promieni księżyca ulepionej, zamykał w sobie najfantastyczniejszą istotę do kochania stworzoną, potrzebującą kochania jak powietrza, żyjącą tylko miłostkami, jak kanarki cukrem. Tego, co się — miłością nazywa, nie znał wcale wiek XVIII.
Piękna pani Cichocka była skazaną na szukanie prawdziwego uczucia nadaremnie. Urocza to była istota, którą szczególną opieką i przyjaźnią najczulszą zaszczycała pani de Vauban. Nie mogąc się nawet obejść bez niej na chwilę, gościnność jej ofiarowała Pod blachą.
Z liczniejszego codziennego towarzystwa tylko trzy te piękne panie same pozostały i reszta gości powszednich zajęta była przygotowaniami do jutrzejszego teatru, w którym uczestniczyć miała.
Książę Józef także się jeszcze nie ukazał w salonie, a zapytany o niego kamerdyner oświadczył pocichu, dyskretnie, że miał poufałych gości u siebie.
Rozmowa płynęła swobodnie o sprawach pospolitych, jedynych jakie świat ówczesny zajmowały. Mówiono, kto się w kim i jak kochał, kto kochać przestawał, kto miał zacząć, kto z kim się mógł ożenić, albo rozwieść.