z suknią codzienną zawieszono na kołku. Żywo, żywo do szopki tandeciarza; arlekina suknię na plecy, maskę na twarz i plusk w wodę!! — Czemuż w tem krwawem życiu naszem, w posępnej drodze po której stąpamy myślami obładowani, nie wytchnąć choć raz?
Gdy Rzym się z myślą karnawału budzi, dzieci jego spać już nie mogą. — A Pepita była rodzonem Romy dziecięciem, tem więcej, że innej matki, innego ojca nie znała, że się chowała w ulicy, jak dziki bluszcz na zwaliskach.
Nie dziw więc, że serce jej zabiło w piersi tak silnie, tak żywo, tak wyłącznie tem weselem bezprzyczynnem, nakazanem przez zwyczaj, iż od serca zawróciła się główka. O Janie, o miłości, o wszystkiem zapomniała; i była z nią jak z dzikiem zwierzęciem, które długo chowane na ustroni zobaczy las, posłyszy głosy wolnej dziczy, pozna woń puszczy i rzuca się ku niej — ku swoim. Niepodobna ją było utrzymać, uprosić. — Jan, którego tylko ciekawość wiodła, nie podzielał jej zapału. Owszem, jak się to najczęściej dzieje, uczuł usposobionym przeciwnie. — Ona ani tego pojmowała, ani wiedzieć chciała. — Na Corso! wołała, — na Corso! Juanito! carissimo! umrę! na Corso. — I im wyraźniej, huczniej dochodził ją krzyk tłumu, tem rwała się z większą rozpaczą. O! trzeba ją widzieć było naówczas, piękną, zarumienioną wzruszeniem, z zaiskrzonemi wielkiemi oczyma, całą drżącą rozdrażnieniem, miotającą się w prawo, w lewo, przypadającą do okien, wyglądającą w ulicę, lękającą się, żeby niespodziewany wystrzał działowy nie pozbawił nagle karnawału. — Ubierając się, spiesząc, darła na sobie sukienki, kładła je naprzód sznurówką, potem obracała, mięła, szarpała, padając od śmiechu. A mimo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.