Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

pusty. Ale czemuż narzeczona nie przychodzi? — I głośno dodał zwracając ku drzwiom:
— Pepita! Pepita!
Pepicie nogi zadrżały i przycisnęła się do Jana, zdało się sen straszliwy.
— Chodźmy — szepnął jej Jan, któremu zimny pot zalewał czoło.
— Pepita! — powtórzył błagającym głosem starzec. I rozwiesił na zeschłych rękach naszyjnik ametystowy, leżący z innemi błyskotki na marmurowym stole.
— Chodź Pepita! To naszyjnik na biały twój karczek, to kolce do różowych uszek twoich, to pierścienie ślubne. A! a! zapis przedślubny gotów?
Czarno ubrany jegomość podsunął się ku Maledecie z papierem wstążkami powiązanym.
A! dobrze; ale gdzie Pepita?
I zwrócił oczy krwawe na drzwi. — Wszak dziś ślub i wszystko gotowe?
— Wszystko.
— A Pepita?
— Oto ona! to ona! — zawołało kilka głosów.
Pepita wspięła się z biciem serca na paluszki i spojrzała. Z drugiego pokoju wybiegła dzieweczka trochę do niej z daleka z postawy podobna, strojna w bieli, w kwiatki, z maseczką na twarzy.
Ale jakże daleko jej było do Pepity! Ani tej giętkiej, wysmukłej kibici, ani tych dziewiczych nie miała kształtów. Z pod fałdzistej spódniczki wyglądała nóżka daleko większa i niezgrabna, ręce do łokci obnażone, wydawały więcej niż lat sześnaście.
Starzec porwał się z krzesła, posunąć chciał, sparł o stół i oczy otworzył.